czwartek, 22 grudnia 2016

Najlepszego :-)

Kochani wszystkiego Najlepszego i Najpiękniejszego na te Święta. Spędzenia ich w gronie najbliższych, żeby wszystkie życzenia, które usłyszycie i wypowiecie były jak najbardziej szczere i żebyście jak najrzadziej słyszeli "nawzajem". Obyście te święta przeżyli tak jak sobie wymarzycie.
Spokoju w duszy, uśmiechu na twarzy i miłości w sercu. 
Serdeczności 💝
A do życzeń dołączam dwie cudne kolędy 😌


niedziela, 11 grudnia 2016

Pozdrawiam ;-)

Dawno mnie tu nie było, ale nie chciałam was znowu zanudzać moimi płaczami i narzekaniami. Nie najlepszy mam teraz czas, ale tak bardzo nie chcę się żalić. Staram się ze wszystkich sił cieszyć z tych drobnych radości. Robię wszystko by to co złe nie przysłoniło tego co dobre.
Na przykład na zakupach dorwałam się do czapek i różnych takich dziwnych cudów :-) i totalna głupawka mnie dopadła.

Albo kupiłam mojej chrześniaczce lalkę pod choinkę i dziś pół dnia szyłam dla tej lalki ubranka. Zabawę miałam przednią, cofnęłam się do czasów dzieciństwa.
I w taki oto sposób próbuję sobie poradzić ze stresem.
No i jeszcze jedno ... na Sylwestra jadę nad morze. Niby do morza mam tak blisko, a jeszcze nigdy tam nie byłam tej ostatniej nocy roku. Żaden tam bal. Po prostu wynajęliśmy pokój na dwie doby, zrobimy sobie coś dobrego do jedzenia, posłuchamy muzyki, o północy pójdziemy na molo. Od tak spontanicznie wymyślone. No i jak ktoś w grudniu wpada na pomysł spędzenia Sylwestra nad morzem, to ma problem. Wykonałam tysiące telefonów zanim znalazłam pokój. Ale znalazłam i to mnie trochę pozytywnie nastraja.



środa, 23 listopada 2016

Nowe, trudne wyzwanie ...

Odkąd skończyłam szkołę, strasznie się rozsmakowałam w wolnych weekendach, których przez 6 lat nauki miałam bardzo niewiele.
Postanowiłam te wolne weekendy jakoś zagospodarować, nie żeby mi się znudziły, ale strasznie nie znoszę próżni. Czekałam tylko na operację i to jak będę się po niej czuła. Już wiem, że nie taki diabeł straszny, a ja powoli wracam do równowagi. Odnowiłam kontakty z fundacją, która pokazała mi jak żyć na wózku. Myślę, że w dużej części dzięki ludziom tam pracującym jestem tu gdzie jestem. Zmierzam ponowić współpracę z fundacją, ale tym razem nie jako uczestnik, ale dołączyć do kadry.
Od razu zaproponowali mi pracę z dziećmi. Powiem wam szczerze, bardzo mnie to przerażą. Oczywiście spróbuję, oczywiście dam z siebie wszystko, ale bardzo się tego obawiam.
Miałabym pracować z dziećmi od 2 do 14 lat. Pokrzywdzone przez los maleństwa. Wyobraźcie sobie 2 letnie dziecko poruszające się na wózku inwalidzkim, na samą myśl serce mi się kraje. Po za tym dużo z tych dzieci ma również problemy z mową, boję się, że ich nie zrozumiem, że nie odczytam prawidłowo ich potrzeb. Do tego wszystkiego dochodzą ich rodzice. Oj boje się, boję. Najbardziej boję się, że nie podołam emocjonalnie.
Argumentem na to, żebym pracowała właśnie z dziećmi, było to że przecież sama jestem matką, że przecież bardzo dobrze wychowałam syna. No właśnie, niby jestem matką, ale mój syn jest nie typowym dzieckiem. Bardzo szybko dorósł i już jako 4 latek przyszedł i poważnie się zapytał "mamo co to jest dziwka?" i już wtedy wiedziałam, że to nie będzie typowe dorastanie. Skończyły się dziecięce rozmowy i zabawy. Moje dziecko mam dziś 21 lat, a jest poważniejszy niż jego matka. I tak się zastanawiam czy ja go wychowała?? Jaka jest moja zasługa w tym, że jest jaki jest?? On taki po prostu jest!!
No dobra, ale podejmę to wyzwanie.
Na początku grudnia pierwszy raz stanę oko w oko z tymi dziećmi i z ich rodzicami.

poniedziałek, 14 listopada 2016

Depresja pooperacyjna??

Wiem, że istniej depresja po porodowa - ta już mam nadzieje mi nie grozi, ale czy istniej depresja pooperacyjna??

Jakoś dziwnie się czuję, a jeszcze dziwniej się zachowuję.
Wszystko mnie drażni i denerwuje. Byle drobiazg potrafi mnie wyprowadzić z równowagi i żeby mnie tylko to denerwowało, ale ów drobiazg doprowadza mnie do płaczu. Z byle powodu wybucham płaczem, wylewam morze łez.
Do tego wszystkiego ciągle się wzruszam. Oglądam jakiś program informacyjny i zawsze znajdzie się jakiś reportaż, na którym mogę popłakać. Oglądaliśmy któregoś wieczoru film "Planeta singli" normalnie to pewnie szkoda by mi na niego było czasu,  no może zerkałabym jednym okiem, tymczasem wzruszył mnie do łez, a w momencie kiedy chłopiec dał dziewczynce róże wywołał we mnie cała lawinę łez.
No masakra jakaś!!!!!!
Nie potrafię nad tym zapanować, samo przychodzi, szkoda tylko, że tak samo nie odchodzi.

czwartek, 10 listopada 2016

No i jestem cała i zdrowa.


No może nie cała, bo jednak kawałek wnętrzności mi wycieli i do pełni zdrowia też mi jeszcze trochę brakuje, ale wracam do życia.
I powiem wam, że nie było się czego bać. Fakt dzień zabiegu był koszmarem, bo nie mogłam się ruszyć, musiałam cały dzień leżeć na wznak i oczywiście potwornie mnie bolało to jeszcze do tego cierpiał mój zdezelowany kręgosłup i strasznie mi dokuczał. Jak pozwolili mi usiąść, zejść na wózek to już było tylko lepiej. Nie jadłam nic trzy dni, a teraz jestem na herbacie i sucharkach, dziś pozwoliłam sobie posmarować jednego cieniutko dżemem, nic złego się nie zadziało, więc i w tej kwestii chyba idzie ku lepszemu. Jeszcze trochę mnie boli, zwłaszcza przy przesiadaniu się na wózek i z wózka, muszę zmieniać opatrunki, ale jest to wszystko do wytrzymania.
No i jeszcze jedno ... strasznie mnie martwiło nieprzystosowanie szpitala i zaraz po zabiegu chciałam zrobić aferę, nawet miałam w planach zadzwonić do zaprzyjaźnionej pani redaktor. Hmmmmmm jestem w małej kropce, bo personel szpitala zrobił wszystko, żeby było mi jak najwygodniej. Okazało się, że na salach pooperacyjnych są regulowane łóżka, dali mi takie, które obniżało się prawie na wysokość mojego wózka. Mimo, że te łóżka były przypisane tylko do sal pooperacyjnych i nie powinni ich z tamtą ruszać, bo one miały popodpinane różne inne urządzenia, to złamali tą zasadę i to łózko jeździło na każdą salę na jakiej ja się znalazłam. Pielęgniarki, lekarze, wszyscy na sali operacyjnej i cały personel, był bardzo profesjonalny i na zawołanie pacjenta.
Ostatni raz byłam w tym szpitalu, dokładnie na tym samym oddziale 14 lat temu i zauważyłam ogromną przepaść w standardach i traktowaniu pacjenta. Każdy pacjent był ważny i nie było już przedmiotowego traktowania. Wtedy nazwisko lekarza, który mnie operował poznałam z pieczątki na wypisie, teraz lekarz przyszedł przed zabiegiem przedstawił się, powiedział dokładnie jak to wszystko będzie wyglądało. Po wybudzeniu też mi wyjaśnił co zrobi, że wszystko poszło jak w najlepszej książce medycznej, nawet trochę pożartowaliśmy. Potem przychodził co godzinę, pytał jak się czuję. W dzień wypisu wytłumaczył mi co mam dalej robić. Na czas zabiegu dostałam szpitalną piżamkę - jednorazową. No powiem wam, że jestem bardzo pozytywnie zaskoczona.
Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że jednak szpital powinien być przystosowany, nawet pielęgniarki się na to nieprzystosowanie skarżyły, bo to odział chirurgiczny i pacjentów mają różnych i brak uchwytów, odpowiednich sanitariatów, łóżek bardzo często im utrudnia pracę i oczywiście wszystkie rozumiały brak też komfortu pacjentów w tych sytuacjach.
Nie będę się już bała tak bardzo jak bym miała znowu tam trafić tfu tfu, mam nadzieję, że jednak nigdy więcej.

PS: Z CAŁEGO SERDUCHA DZIĘKUJĘ WAM ZA WSPARCIE, CZUŁAM, ŻE MYŚLAMI JESTEŚCIE TAM ZE MNĄ.

sobota, 5 listopada 2016

Szpital ...

No to ja jutro do szpitala, a w poniedziałek rano wpadnę pod skalpel.
Strasznie się boję i strasznie jestem zestresowana, ale mam nadzieję, że szybko wrócę do mojej szarej rzeczywistości, którą mimo szarości i mimo wszystko strasznie kocham.
Plan mam taki: najpóźniej w środę wrócić do normalności. I mam nadzieję, że wszystko wróci do normy, po za dietą. Przez następne pół roku nie zjem nic co lubię, alkoholu nawet nie powącham, a zważywszy że zbliżają się Andrzejki, Wigilia, całe Święta Bożego Narodzenia, Sylwester, więc no łatwo nie będzie. Pocieszające jest to, że może w końcu porządnie schudnę i nie będzie to jakieś marne 10 kilo przez rok, jak teraz, ale tym razem moja całkiem nowa, drastyczna dieta pomoże mi zrzucić nieco więcej i zbliżyć do lasecki ;-)
A więc spakowałam grubaśne romansidło, będę czytać i marzyć :-), słuchawki z ulubiona muzą w uszach i może to mi pozwoli zapomnieć o bólu i przetrwać te trudne, szpitalne dni.
_______________________________________________________________________________
Jakie to życie jest przewrotne.
Ja tu się martwię o siebie, a właśnie dowiedziałam się, że mama mojej przyjaciółki, kobieta którą znam ponad ćwierć wieku i kocham niemalże jak swoją własną mamę - miała udar.
Strasznie mi smutno, ale to zawsze była twarda kobieta i mam nadzieję, że się nie podda i wszystko skończy się dobrze.

środa, 2 listopada 2016

Boję się :-(



Nie dobrze jak za dobrze, choć tak naprawdę to już od dawna nie jest dobrze.
Od trzech lat robię dobrą minę do złej gry, powtarzając sobie, że będzie dobrze, bo przecież musi być dobrze.
A o co chodzi??
Otóż mój mąż od ponad trzech lat ma problemy z kręgosłupem. Ma ataki bólu i są one tak silne, że nie jest wstanie stanąć na nogi. Te ataki trwają różnie, czasami jest to parę dni, a czasami nawet dwa miesiące.  Teraz trzyma go już od lipca. Ma lepsze dni, ale żaden nie jest pozbawiony bólu. Coraz bardziej go przegina w jedną stronę, chodzi już zgięty w pół, ma problem z wyprostowaniem się. Ciągle na lekach.  Od lekarza do lekarza. Każdy ręce rozkłada, wszyscy widzą problem w jego tuszy, ale cholera znam grubszych ludzi i takich problemów nie mają. Po za tym mój mąż taką ma po prostu budowę, nie jest jakimś ekstremalnym grubasem. Też nie siedzi na kanapie z pilotem w ręku. Prace ma fizyczną, po pracy też rzadko jest czas na bezczynne siedzenie.
Strasznie mnie denerwuje taka spychologia. Podobnie jest u mnie, głowa mnie boli to na pewno od kręgosłupa, bóle w klatce piersiowej to od siedzenia, bóle nóg oczywiście też od siedzenia, bóle rąk od jazdy na wózku itd. itp. Taką zawsze słyszę diagnozę na wszystkie moje dolegliwości. Wózek.
No i dolegliwości mojego męża winna jest tusza, bo rentgen nic nie pokazuje to czyli jest zdrowy. Tylko tłuścioch i leń. Z głupiej gadki lekarzy do tej pory wynikało, że tylko się obżera i nic nie robi. Tak mnie to wpienia, bo ani jedno, ani drugie nie jest prawdą.
A mój mąż jeszcze unosi się honorem i na zwolnienie nie pójdzie i tak cierpi. A jest coraz gorzej, już prawie chodzić nie może, jak gdzieś wychodzi to tylko ze mną i mnie traktuje jak chodzik. Mnie to strasznie denerwuje, bo po pierwsze nie lubię jak ktoś mnie pcha,  a po drugie to nie jest wyjście z sytuacji.  
W końcu znalazł się jakiś spoko lekarz i wysłał go na tomografię … teraz na wynik czekamy z sercem na ramieniu, bo z dnia na dzień jest coraz gorzej. Dziś już do pracy nie poszedł, bo zwyczajnie nie mógł wstać na nogi. Nałykał się tabletek i poszedł do przychodni.
Rany jak ja się boję, jak ja się martwię. Nie chcę krakać, ale pamiętam jak to było ze mną. Jak on jeszcze wyląduje na wózku to zdechniemy, a zważywszy jeszcze na naszą sytuację mieszkaniową … nie nawet nie chcę sobie tego wyobrażać.
Do tego wszystkiego jeszcze ta moja operacja w poniedziałek, jestem u kresu wytrzymałości. Już nie potrafię tak po prostu powiedzieć sobie „Będzie dobrze”. Boję się i tyle. Mam tylko nadzieję, że w środę za tydzień, będę ja już po wszystkim, będę już w domu i  ten mój problem zdrowotny się dobrze zakończy.

niedziela, 30 października 2016

Nie jestem wózkiem - jestem człowiekiem!!!!!!!!!!!

Może jestem przewrażliwiona??
Na pewno jestem przewrażliwiona!!
Ale nienawidzę, jak ktoś mówi "tu stoi wózek".
Przykład:
Kolejka do kasy, ktoś tam z tyłu "co ta kolejka tak długa?? ... odpowiedź "bo tu stoi wózek".
Albo
"Pani się tak nie pcha bo tu stoi wózek".
No szlag mnie trafia. Po pierwsze, to ja na wózku zajmuję mniej miejsca niż te wielgachne sklepowe wózki. Po drugie, cholera nie jestem wózkiem, jestem osobą-kobietą na wózku, ale do cholery nie jestem wózkiem. Fakt poruszam się za jego pomocą, ale nim nie jestem.
Takie przedmiotowe traktowanie człowieka, jest w prost nie ludzkie.
Doprowadza mnie to do szału, póki co piorunuje ludzi spojrzeniem, ale chyba zacznę się odzywać.





piątek, 21 października 2016

Po co??

Niedawno ktoś postanowił mi uświadomić, że źle postępuje.
Po co ty jeździsz po tej Polsce??
Po co Ci takie długie, dwutygodniowe wakacje??
A ten cały Enej to już kompletna głupota, po co Ci to?? 
A te Woodstocki, no powiedz po co ty tam jeździsz??
Przecież to tyle pieniędzy na to idzie, zupełnie nie potrzebnie!!
Lepiej drzwi byś do łazienki wymieniła!!
No fakt drzwi do łazienki, mam okropne.
Ale ja chcę żyć tak, żeby przed śmiercią nie żałować, że czegoś nie przeżyłam.
I na pewno o drzwiach od łazienki wtedy nie będę myślała.
Emocje, ludzie, to co zobaczyłam, przeżyłam, to jest dla mnie najważniejsze.
Wspomnienia zostaną ze mną na zawsze, są nie zniszczalne.



poniedziałek, 17 października 2016

Myślicie, że marzenia się spełniają??

Marzy mi się takie coś:
Taki kącik tylko dla mnie, żebym mogła się tam zaszyć spokojnie z książką i żeby nikt mi nie przeszkadzał.
Albo taki zakamarek pod schodami:
 Albo chociaż taki wygodny fotel:
Ja to mam marzenia co??
Ale właśnie nie mogę sobie miejsca znaleźć do czytania, kręgosłup boli i ni jak nie mogę usiedzieć, na leżąco też nie da rady bo ręce mi drętwieją. Kurde, żeby człowiek we własnym domu nie miał dla siebie wygodnego kąta. Czasami szlag mnie trafia ... ale nie, nie będę narzekać, ale będę bardzo mocno marzyć.


niedziela, 9 października 2016

Baba + nuda = remont.

Chyba się nudzę ;-(
Pierwszy taki wolny weekend od ... hmmm nie pamiętam od kiedy. Bez żadnych planów, wyjazdów, szkoły, nauki, imprez ... no po prostu nuda.
I włączył mi się remont.
Oj nie dobrze.
Kupiliśmy nową szafkę na buty, stara trochę się rozpadała, a po za tym buty się w niej nie mieściły. Cholera ich dwóch (bo moje buty tam nie lądują), a butów jak w wojsku. Ale ja nie o tym chciałam.
A więc kupiliśmy tą szafkę i ni jak ona nie pasuje do naszego przedpokoju. Malutki on, ale jest i podobno przedpokój to wizytówka całego domu. Hmmmm co ja miałam w głowie wymyślając ten żółty kolor, bo nie wątpliwie pomysł był mój. Moi panowie raczej korami się nie zajmują, jest to względnie obojętne, choć remont już im obojętny nie jest. Trochę wczoraj na mój pomysł się skrzywili, ale co zrobić jak się baba uprze. 

poniedziałek, 3 października 2016

Jesień życia :-)

Byliśmy w sobotę na fantastycznej imprezie.
Towarzystwo grubo po sześćdziesiątce.  
Ale co to była za impreza, dawno się tak dobrze nie bawiłam.
Owszem była wódeczka, stół zastawiony pysznościami, ale miałam nieodparte wrażenie, że tym ludziom wcale to wszystko do zabawy nie było potrzebne. Była gitara, wspólne śpiewanie, wspominanie młodych lat, szkolnych psot, podwórkowych zabaw. Nikt się nie kłócił, nie przekrzykiwał, nie przechwalał, nie rzucał "mięsem". Nikt nie wyciągał komórki, nie puszczał filmów z YouTube. Nikt nie używał do zabawy "cudownej" techniki. Było tak po prostu miło, sympatycznie, wesoło. Wszyscy rozeszli się tak koło 3 w nocy. Nikt się nie zataczał, wszyscy w doskonałym humorze.
No taki inny świat, inne życie, inna jakoś zabawy.
Starzeję się?? Podobało mi się!!!
Jak tak wygląda jesień życia, to ja chyba chcę. Tylko czy znajdę towarzystwo do wspominek, do gitary, do śpiewów??
Mam wrażenie, że kiedyś ludzie żyli bliżej siebie, bardziej doceniali przyjaźnie i je pielęgnowali. Teraz ludzie się rozjeżdżają po świecie kontakty blakną. 
Inne pokolenie, naprawdę bardzo różne od nas, a już od naszych dzieci to całkowity kosmos. Choć większość towarzystwa ma konta na FB i chwalą się tam wnukami.
No cudownie!!!!!!!!!

czwartek, 29 września 2016

TORUŃ i nie tylko ;-)

Ostatni weekend spędziłam w cudownym miejscu ... moja kochana siostrzyczka uciekając przed ojcem kretynem i nadopiekuńczą mamą, poszukując siebie samej, muszę przyznać, że wybrała piękne miejsce. TORUŃ
Ja co prawda już raz tam byłam, ale w listopadzie. Padało i było przeraźliwie zimno. Jak tylko wsiadłam z samochodu zaraz chciałam do niego wsiadać s powrotem. Tym razem pogoda nas dopieściła. Zarówno pierwszego dnia wieczorem kiedy spacerowaliśmy po rynku było cieplutko, jak i drugiego dnia, kiedy to już w dzień spacerowaliśmy. Zawsze twierdziłam, że polskie miasta mają więcej uroku nocą niż za dnia. Toruń zachwycił mnie również w dzień, a pięknie świecące słońce dodało mu cudowności.
Do tego wszystkiego doznałam wyjątkowych doznań smakowych. Czarne naleśniki z orzechami nerkowca i innymi pysznymi cudami, pączki na gorąco nadziewane rozpływającą się gorzką czekoladą, wyjątkowe lody o niezwykłych smakach. No i jeszcze siostra ze szwagrem postanowili nas do pieścić, zaserwowali nam bezę z bitą śmietaną własnej roboty. Jeszcze długo będę miała wyrzuty sumienia przez to obżarstwo.
A ponad wszystko dawno nie miałam okazji spędzić tyle czasu z siostrą, no i trochę lepiej poznać szwagra. Dodatkowo nasz syn się z nami wybrał, więc był fantastyczny rodzinny czas.



A tak przy okazji zahaczyłam 29 koncert, nie będę mówić kogo :-) Dziwny to był koncert. Najpierw przeraził mnie 27 rząd, potem jak zobaczyłam to miejsce to się załamałam. Nic, absolutnie nic z tego miejsca nie widziałam. Jednak cichaczem, subtelnie, boczkiem, boczkiem, sukcesywnie się przesuwałam, no i oczywiście wylądowałam pod samą sceną. Natomiast publiczność była tak sztywna, że szok. Ludzie nawet tyłków z krzeseł nie podnieśli, na początku miałam wrażenie, że tylko ja wiem po co tam jestem i tylko ja klaszczę. Pod koniec parę osób się podniosło, no i dzieci się rozbrykały. A po autografy została garstka, co akurat nie nie zmartwiło, w końcu nie było przepychanek i można było spokojnie pogadać. I w końcu płyta koncertowa doczekała się podpisów.  Trochę z tym zachodu było, bo chłopaki mają czarne markery i autografów nie było by widać. Ja miałam biały i dlatego czekałam na spokojniejszy czas, żeby można było robić podmiankę.


No i jeszcze to, oczywiście fotek jest więcej, ale to jedno warte specjalnego pokazania. Mynio jak zwykle szalał, a zobaczyłam co wykonał dopiero przeglądając fotki :-)



czwartek, 22 września 2016

Takie oto fantastyczne spotkanie:


Żeby nie było, że ja tylko Enej i Enej :-) Wyciągnęłam syna na spotkanie autorskie "mamo, ale ja nawet nie wiem kto to jest, nie znam człowieka" "no to poznasz". No i wracał do domu pod wielkim wrażeniem, dzierżąc w dłoni książkę z autografem.
Uwielbiam spotkania z takimi ludźmi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Uwielbiam ich słuchać, a dodatku słuchać takiego głosu to bajka. I pomyśleć, że przez wiele lat słuchałam tego głosu w radiu. Zawsze uwielbiałam ten głos.
Jestem ciekawa czy wiecie kto to??

niedziela, 18 września 2016

Paraolimpiada ... parażycie ...

Jakoś mi tak dziwnie.
Właśnie skończyła się paraolimpiada.
90 niepełnosprawnych sportowców wysłała Polska, zdobyli 39 medali, natomiast sprawnych sportowców w olimpiadzie wzięło udział 238 - medali 11.
A teraz przeliczymy to na czas antenowy, na ilość wypowiedzianych słów itd.
Nad każdym "zdrowym" medalem, rozpływano się wszędzie, w głównych informacjach rozpływało się w zachwytach. O medalach "niepełnosprawnych", gdzieś tam mówiono, gdzieś tam pisano, ale zawsze to było gdzieś w tle.
Powiedzcie mi dlaczego?? Bo co, bo to mniej widowiskowe?? Bo człowiek, na wózku, bez rąk, bez nóg, niewidomy, trochę wykrzywiony, pokrzywdzony przez los jest mniej atrakcyjny?? Bo to nie ładnie wygląda w TV??  
Dziś jeden z zdrowych medalistów olimpijskich, mówił o braku pieniędzy, że zdobyli tak mało medali bo trenują w złych warunkach, bo się w nich nie inwestuje. Mówił to człowiek z logo bogatego sponsora na piersi. Bardzo nie wiele niepełnosprawnych sportowców może liczyć na jakiegokolwiek sponsora. Trenują w tych samych warunkach co sprawni, a może i w gorszych, bo większość obiektów sportowych nie jest przystosowanych dla potrzeb niepełnosprawny. Bardzo często jest tak, że ci ludzie muszą sami zapracować, na sprzęt, na wynajęcie hali, nikt im tego nie za sponsoruje. Nie jedno krotnie dla niepełnosprawnego sportowca same dojechanie na trening to wyczyn. A jednak im się chce, zdobywają medale, a ich ojczyzna nawet nie potrafi być z nich dumna.
Na tak zwanym zachodzie sponsoring niepełnosprawnych sportowców to dla firm duma, to prestiż, to honor. W naszym kraju to nadal wstyd. Niepełnosprawność to coś potwornego, to coś czego trzeba się bać.
Niepełnosprawny żyjący normalnie, pracujący, mający rodzinę to egzotyka. O takich ludzie mówi się jak o jakimś niesamowitym zjawisku.
Jestem równie dumna z naszych niepełnosprawnych sportowców, jak  i ze sprawnych. Wszystkim im ogromnie gratuluję!!!!

piątek, 9 września 2016

Śmiać się czy płakać??


Otóż muszę iść do szpitala na zabieg, jak to lekarz powiedział rutynowy. Niech on sobie mówi "rutynowy", dla mnie to żadna rutyna. Pierwszy taki i mam nadzieję jedyny. Potwornie się boję, jestem zdenerwowana jak diabli. To mnie będzie bolało, to ja będę cierpiała tu nie mam mowy o żadnej rutynie.
Ale też nie to mnie najbardziej dobiło.
W sekretariacie, gdzie wpisywano mnie na listę zabiegów, zadaję rutynowe pytanie:
- Czy odział jest przystosowany??
- Chyba nie - brzmi odpowiedź.
- No to jak??
- Zawołam oddziałową.
No i przychodzi pani oddziałowa, zadaje to samo pytanie i widzę zmieszanie na twarzy, doprecyzowuję:
- Najbardziej mi chodzi o łazienkę i toaletę!!
- No łazienkę to my mamy taką przystosowaną, ale toalety to nie.
- Czy ja mogę zobaczyć??
No i pani oddziałowa prowadzi mnie do łazienki. Jest!! Oczywiście składzik rzeczy niepotrzebnych, aż drzwi się nie dało otworzyć, ale jest, duża, wygodna i podobno odpowiednie krzesełko gdzieś tam mają.
Niech mi wszyscy wybaczą, grzecznie i dosadnie mówię:
- Ja tu będę 6 listopada i proszę uprzejmie, niech to będzie uprzątnięte i to krzesełko niej się znajdzie!!
Może do zabrzmiało jak rozkaz, może to było grubiańskie, ale do cholery chyba mam prawo chorować jak człowiek i nie zarastać brudem.
Idziemy do toalety, owszem wjadę, nawet zamknę za sobą drzwi, tylko uchwytów brak. Poradzę sobie. Natomiast propozycja pani oddziałowej mnie zabiła.
- Tu jest tak rura od kaloryfera to się pani przytrzyma.
Śmiech mnie ogarnął.
- W listopadzie to ta rura podejrzewam, że będzie gorąca, a po za tym jak urwę.
Po czym pani szarpie ową rurą.
- Mocno się trzyma.
Ja na prawdę nie wiedziałam czy płakać, czy się śmiać??
No i jeszcze kwestia łóżek, wysokie jak cholera, żadnej regulacji.  Zejść to zejść, zeskoczę, dam radę. Nie wiem tylko jak się wdrapię na łóżko, jeszcze przed operacją jakoś się wciągnę, ale co będzie po to mnie przeraża.
Na koniec się pani pyta na co przychodzę, więc mówię, Pani westchnęła z ulgą. Pewnie pomyślała "rutyna".
Żegnając się z miłą panią oddziałową tylko dadaję:
- No mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji i nie będziemy się ze sobą długo męczyć.
Pani z przerażeniem w oczach kiwa tylko głową.

No jasna cholera, czy ja wymagam cudów?? A po za wszystkim, nie przystosowane sklepy, urzędy, muzea jestem wstanie przemilczeć. Ale do cholery to jest szpital z założenie dla chorych ludzi. I ci chorzy, cierpiący ludzie pełni trosk i obaw o własne zdrowie, powinni czuć się przynajmniej bezpiecznie i komfortowo.

środa, 7 września 2016

Dumna mama!!!!!!!!!

Mój syn w przyszłym tygodniu kończy 21 lat.
Rany jaka ja jestem stara.
I jestem potwornie dumna z mojego dziecka.
21 lat taki szalony wiek prawda?? Młody, przystojny, zdrowy - student. Powinien się bawić, szaleć, korzystać z życia.
Mój kochany synek i owszem wychodzi wieczorami z domu, ale pobiegać. Trenuje biegi przełajowe. To jego sposób na rozładowanie emocji.
Ostatnio miał trzy dniowe zawody. Bieg nocny, bieg dzienny i bieg ekstremalny. Po tym biegu ekstremalnym wrócił do domy cały ubłocony. Nigdy w życiu moje dziecko się tak nie ubrudziło, nawet jako mały chłopiec.
To taka mała reprezentacja jego medali z różnych zawodów. 
O tym już kiedyś pisałam, rysowanie to jego sposób na odpoczynek. A to mała próbka jego rysunków:





















Imprezy, a i owszem, ale tak ewentualnie raz w miesiącu i nie więcej niż dwa piwa.
Na studiach sesje zalicza w terminach zerowych.
Jest teraz na trzecim roku prawa, a drugi rok zakończył z super wynikiem i ma szanse na stypendium naukowe.
Do tego wszystkiego znalazł sobie pracę w kancelarii radcowskiej, na początku miała to być tylko krótkotrwała praktyka, po czym zdecydowali się z nim podpisać umowę. Przez co nie miał wakacji, owszem był 4 dni na festiwalu OFF w Katowicach, ale co to za urlop. Ani słowa narzekania. "Czas dorosnąć" - mówi.
Od października będzie musiał pogodzić studia z pracą w kancelarii. Trochę się o to martwię, ale ufam mojemu dziecku i jak mówi, że da radę to da :-)
W październiku, ma okazję pojechać na festiwal do Warszawy, gdzie będzie grał zespół, który bardzo lubi, ale się waha. "Synku pracujesz, studiujesz, musisz się jakoś rozerwać", ale on nie chce wydawać za dużo pieniędzy, bo stwierdził, że pora zacząć zbierać na aplikacje. Moje odpowiedzialne dziecko. "Ale jesteś młody, korzystaj jak możesz, kiedy będziesz się bawił i jeździł na koncerty??" "Mamo jak będę miał tyle lat co ty"- i tu śmiech. No tak matka za młodu się nie wyszalała i na koncerty nie jeździła to teraz nadrabia. Chyba mu zafunduję ten festiwal.

niedziela, 4 września 2016

Jak fajnie mieć idoli ;-)

Miałam pisać o czymś innym, bo życie dało mi kolejnego kopniaka i chyba wyląduje na stole chirurgicznym, ba na pewno na nim wyląduje, pytanie tylko: kiedy?
Ale nie, nie będę o tym pisać.
Po raz kolejny wam po przynudzam "jak fajnie mieć idoli" ;-)
Kolejny koncert, kolejne spotkanie.
Dożynki ... ja chyba nie lubię takich, mało miejskich spędów. (Sorki za wyrażenie, ale sama w takich uczestniczę, kiedy są dni naszego miasta, no cóż z braku laku i kit dobry) No więc podążając za moimi idolami wylądowałam na takowej imprezie. 
Dziki tłum, nadgorliwa ochrona i ja. 4 godziny przed sceną by móc być blisko i wszystko dobrze widzieć  i tak stałam gdzieś z boku, podpite towarzystwo dawało się we znaki. I do tego wszystkiego miałam okazję zobaczyć jakieś dziwne twory i o ile Disco Polo to coś mi znanego, ale Góralskie Disco Polo to zupełna nowość. Dałam radę.
Doczekam się gwiazdy wieczoru. Mojej gwiazdy. Koncert jak zwykle super. A po koncercie jak zwykle króciutkie spotkanie, kilka słów, choć pewnie było by lepiej, ale powalił mnie burdel organizacyjny.
Taka zabawna sytuacja ... rozmawiam z Myniem i nagle podbiega organizator, z którym się wcześniej wykłócałam, bo twierdził, że jestem zagrożeniem dla ochrony, a co za tym idzie dla całego tego dzikiego tłumu. A więc ów pan odbiega z pytaniem (pewnie zobaczył nasze przytulaski, uśmiechy, stwierdził, że zabłyśnie przed gwiazdą, że on taki dobry dla takiej niepełnosprawnej), "i co zadowolona??" po czym Mynio po przyjacielsko klepie mnie po placach, puszcza oczko "jak zawsze prawda, my z Magdą świetnie się znamy i zawsze jest super". Mina pana organizatora, bezcenna. Pewnie pan jakby znał sytuację wcześniej to by inaczej mnie potraktował.
Mniejsza o to, chłopaki jak zwykle nie zawiedli.
Fajnie jest ich tak stopniowo poznawać. Z biegiem czasu wszystkich widzę w innym świetle. Powoli ja nabieram coraz więcej odwagi na rozmowy, a oni się otwierają. Wczoraj na przykład trochę pogadaliśmy z Damianem, który na początku wcale się nie odzywał, nawet się zastanawialiśmy czy on wogle mówi, a tu ze spotkania na spotkanie rozmawia się co raz fajniej.








piątek, 2 września 2016

Oto ja ...

... w całej okazałości.
Jak to jest, że człowiek pół dnia się na gada, na poci, na wymądrza, a potem ciach i zrobią z tego parę minut. I do tego wszystkiego puszczą akurat to nie najmądrzejsze co człowiek mówił.


poniedziałek, 29 sierpnia 2016

WYLUZOWAŁAM :-)

Na moim urlopie wydarzyło się coś niezwykłego.
WYLUZOWAŁAM :-)
Ale tak wyluzowałam, że hohohoho.
Po tych wszystkich koncertach, wojażach przyszedł czas na piątek. To miał być spokojny wieczór, odpoczynek i tyle. Niedaleko ośrodka, w którym stacjonowaliśmy była knajpa, w której wieczorami pan grał i śpiewał na żywo. Nic wielkich lotów, taka sobie muzyka do piwa i kotletów. Głównie kowery Disco Polo. Postanowiliśmy tam pójść wypić po piwku, może po dwóch. Aha. Skończyło się to na dyskotece na plaży do 3 nad ranem.
Najpierw właściciel ów lokalu postawił nam piwo, podobno za to, że sympatycznie wyglądaliśmy. Potem zaproponował, żebyśmy się przenieśli do właśnie dyskoteki na plaży.
A raz kozie śmierć, doszłam do wniosku, że ja tych wszystkich ludzi już nigdy w życiu nie spotkam, nie zobaczę, a miałam ogromną ochotę pobawić się jak za dawnych czasów. 
Pozwoliłam, żeby trzech osiłków mnie przeniosło przez piasek do namiotu, gdzie była dyskoteka. Jak się już tam znalazłam to z "parkietu nie schodziłam". Tańczyłam, śpiewałam, szalałam. Miałam w duszy co ludzie powiedzą, po prostu się dobrze bawiłam z ogromnym uśmiechem na twarzy. Po godzinie byłam królową parkietu ;-) Zeszłam z niego razem z ostatnią piosenką.
Ponad 20 lat tak nie szalałam. Kiedyś uwielbiałam dyskoteki, ale pojawiło się dziecko, więc czasu nie było. Potem przyszły kłopoty ze zdrowiem i chęci nie było. Odkąd jeżdżę na wózku i się pozbierałam psychicznie to może i chęci były, ale zawsze brakowało odwagi, bo gdzie ja na tym wózku i tance. Czasami na jakiejś imprezie dałam się wyciągnąć na jeden lub dwa tańce, ale zawsze było mi jakoś głupio.
A tu wrzuciłam na luz i było mi z tym bardzo dobrze.

piątek, 26 sierpnia 2016

Nie napiszę nic ...

... no może prawie nic :-)
Oto trzy piękne dni mojego minionego urlopu:

Międzyzdroje 9.08.2016r.

Świnoujście 10.08.2016r

Kołobrzeg 11.08.2016r.

wtorek, 23 sierpnia 2016

Magiczne spotkanie ;-)

Spotkania z ludźmi to to co buduje nas i nasze życie i o takim spotkaniu chciałam teraz napisać.
Podczas mojego ostatniego urlopu spotkałam się z Małgosią i jej mężem.
Dziwne to było spotkanie ... Gosie znam od wielu lat z naszego magicznego blogowego świata, przez co jej męża trochę też. Nawet próbowałam policzyć ile to już lat za nami, ale jakoś się nie doliczyłam. Jednak nigdy nawet nie rozmawiałyśmy, więc nie miałyśmy sposobności usłyszeć nawet swoich głosów.
To było niesamowite spotkanie, pierwsze takie w moim życiu i muszę przyznać, że przyprawiło mnie o szybsze bicie serca, jednak czuję ogromny niedosyt.
Po pierwsze mieliśmy strasznie mało czasu. Najpierw staliśmy ponad godzinę na przeprawie promowej, żeby się dostać to Świnoujścia, potem się spieszyliśmy na koncert. W sumie były to niecałe dwie godziny, które strzeliły jak z bicza.
A po drugie mam wrażenie, że wygadywałam głupoty, że głowa mała. Przed spotkaniem miałam mnóstwo pytań w głowie, tematów, a jak doszło co do czego to jakoś wszystko się ulotniło. Może to i dobrze?? Nasze spotkanie nie było wywiadem, czy przesłuchaniem, a zwykły spotkaniem starych znajomych.
Po trzecie mam cichą nadzieję na więcej. W końcu świat jest mały i być może jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną.
Gorąco pozdrawiam Małgosiu i oczywiście pozdrów Artura :-)
Ogromnie miło było was poznać!!!!!!


niedziela, 21 sierpnia 2016

Intensywny urlop.

Od tygodnia zbierałam się, żeby opisać niesamowity tydzień naszego urlopu. Jakoś brakowało czasu, najpierw trzeba było ogarnąć chałupę, potem odpocząć, bo urlop był tak intensywny, że zupełnie czasu na odpoczynek nie było. 
No to zacznę od początku.
Zajechaliśmy do Międzywodzia tuż przed obiadem. Obiad zjedliśmy na wolnym powietrzu, cudnie świeciło słonko i po obiedzie, jeszcze z godzinę siedzieliśmy przy stoliku nic nie robiąc tylko wystawiając twarze do słońca. Wtedy sobie obiecałam, że tak będzie wyglądał nas urlop. Błogie lenistwo i nic więcej. Hhhhmmmmm to była jedyna godzina takiego lenistwa. Potem było już tylko intensywnie.
Niestety te piękne słonko, nas zawiodło, bo ta pierwsza godzina naszego urlopu to była jedyną prawdziwie słoneczną pełną godziną, potem to już było tylko zimno, wietrznie i deszczowo, słoneczko nas łaskotało tylko po kilka minut potem znikało. 
Pierwsze trzy dni to koncerty (o których jeszcze napiszę).
W między czasie spotkałam się z blogową koleżanką (o tym też napiszę w osobnym poście).
Od piątku mieliśmy już tylko wypoczywać, skończyło się tym, że najpierw pojechaliśmy do Niechorza i zahaczyliśmy o mniejsze nadmorskie miejscowości, a na koniec do 5 rano szaleliśmy na dyskotece na plaży (to też wymaga oddzielnego tekstu).
Sobota i kawałek niedzieli ubiegły nam na zwiedzaniu pobliskich miejscowościach. 
I takim to sposobem w nas leniwy urlop odwiedziliśmy Międzywodzie, Międzyzdroje, Świnoujście, Kołobrzeg, Niechorze, Rewal, Trzęsacz, Dziwnów i Dziwnówek.
Na koniec jeszcze w drodze powrotnej dwie godziny w korku i wróciłam do domu padnięta.

piątek, 5 sierpnia 2016

Zlot fanów :-)

No i byłam, no i wróciłam, choć wracać się wcale nie chciało.
Było sielsko i anielsko.
Nie raz ludzie mówi, "że ty z tymi Enejakami  jeszcze na żadnej imprezie nie wylądowałaś".
No to wylądowałam. Znalazłam się w miejscu gdzie powstał zespół, gdzie nagrywali teledyski.
Stodoła, siano, swojskie jadło, zimne piwo. Wielkie ognicho, konie, wozy konne, kozy, koty, psy, kaczki, gęsi. Obsługa w ludowych strojach. No normalnie inny świat, tak daleki od miejskiego żywota. Klimat nie z tej ziemi. I do tego muzyka na żywo, śpiewy, tańce, hulanki, swawole.
No na takiej imprezie to ja jeszcze nie byłam. A trochę lat mam i parę imprez obskoczyłam.
Chłopaki oczywiście nie zawiedli. Ania i Łukasz, organizatorzy tego całego zamieszania dali z siebie wszystko. 
Wróciłam pełna pozytywnych emocji.

No i plakat, który syn mi narysował na dzień matki w końcu doczekał się podpisów :-)

poniedziałek, 1 sierpnia 2016

:-)

No to startujemy ... celem podróży Olsztyn.
Półtora roku temu dokładnie 13 lutego w piątek jechałam tam pierwszy raz. Teraz to moja 4 podróż do tego uroczego miasta. Wtedy jechałam na pierwsze spotkanie z moimi młodymi idolami, jechałam z sercem na ramieniu i to nie z powodu pechowej daty, strasznie się bałam, że się zawiodę i tyle będzie z mojego bycia fanem. Dziś te półtora roku później mamy całą masę spotkań za sobą. Poważne rozmowy i te całkiem głupkowate. Mnóstwo pozytywnych wrażeń. Same dobre emocje. I ta magiczna energia, którą mnie częstowali. Nigdy nie zwiedli. A ja na swój drugi zlot fanów jadę już bez obaw, a z ogromną radością. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się na ten zlot namówić dwie cudowne kobietki, które poznałam dzięki koncertom. Moją 14 letnią koleżankę - fankę i jej szaloną mamę. Młoda jeździ na wózku, dlatego obie miały dokładnie takie same obawy jak ja za pierwszym razem. Strasznie mnie cieszy, że się przełamały i mam nadzieję, że się również nie zawiodą. Cieszę się też na spotkanie z innymi dziewczynami, które poznałam gdzieś tam na trasie.
Może wyda się wam to śmieszne, ale ja przez ten cały cudny dla mnie czas stałam się inną osobą. Staram się już nie przejmować głupotami. Nawet te poważne problemy biorę po prostu na klatę. Idę przez życie z myślą, że nic nie jest w stanie mnie złamać, że może lepiej, może gorzej, ale ze wszystkim sobie poradzę. Ciężko na to myślenie pracowałam, ale potrzebowałam takiego pozytywnego kopa by to myślenie wprowadzić w życie. Dziś podążam przez życie z uśmiechem na twarzy i pozytywną energią.
Heja przygodo :-) Olsztynie witaj ponownie :-)


sobota, 30 lipca 2016

Ruszamy ;-)

Od wczoraj, dokładnie od 15:05 jestem na urlopie. Nie mogłam się tej chwili doczekać, byłam potwornie zmęczona, nie tyle fizycznie co psychicznie. Życie na czas, życie w pośpiechu, życie w ciągłym napięciu to raczej nie dla mnie, ale cóż pracować trzeba.
No i zaczęłam długi urlop, łącznie wszystkiego będzie aż 17 dni. Tak właśnie AŻ, bo takiego długiego urlopu to ja od 4 lat nie miałam.
Problem w tym, że ja chyba nie umiem wypoczywać. Obiecałam sobie, że nie tknę nic i będę mega leniuchować. Jedyne co zrobię to się spakuję i wyjadę. Mmmmmhhhhhhhh Po za tym, że wczoraj wieczorem padłam jak kawka (chyba zeszło ze mnie całe napięcie dnia powszedniego), to dziś od samego rana śmigam na wysokości lamperii. Wysprzątałam całą chałupę i mam nadzieję, że wrócę po urlopie do czystego domu.
No tak jutro pakowanie i ruszamy. Najpierw kierunek Olsztyn i zlot Fanów. A tak a propos to mój mąż wczoraj miał taką refleksję "co my byśmy robili, gdyby nie ta Twoja miłość do Enejaków?? Pewnie teraz szykowali byśmy się na dwu tygodniowy turnus rehabilitacyjny, na którym wieczory byśmy spędzali w towarzystwie chętnych starszych pań i mniej chętnych starszych panów. To ja już wolę Enej". Pewnie tak by było. Oczywiście my dogadamy się z wszystkimi, ale szczerze mówiąc na tego typu wyjazdach młodych ludzi, albo przynajmniej takich w naszym wieku jak na lekarstwo.
A tym czasem mam nadzieję na szalony dzień w uroczym towarzystwie, na który dostaliśmy takowe zaproszenia:

A potem wracamy przepakowujemy się i jedziemy na tygodniowy turnus rehabilitacyjny, gdzie na pewno trzech wieczorów nie spędzimy w towarzystwie starszych kuracjuszy, ponieważ owe trzy wieczory mam zarezerwowane na nadmorską trasę Enej.
Tak w skrócie zapowiadają się najbliższe dwa tygodnie :-) i żeby tylko pogoda dopisała.

sobota, 23 lipca 2016

Mój najlepszy :-)

Drugi, a już najlepszy ... to trzeba mieć szczęście prawda??
Poznałam niesamowitych ludzi. Spotkałam ludzi, których nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że spotkam, z drugiego końca polski.
Ale najważniejsze było to, że chłopaki enejaki grali tam swój koncert. Ich 4 na Woodstockowej scenie, mój pierwszy tam z nimi. Nie liczyłam na cuda, widziałam ten ogrom ludzi. Wiedziałam, że tym razem nie znajdę się w pierwszym rzędzie pod sceną. Chciałam tylko ustawić się gdzieś na tyle dobrze by z daleka widzieć scenę i telebim. Wiecie gdzie wylądowałam?? Gdzie znalazłam miejscówkę?? Pod samiutką, ogromną sceną zwaną "Mała Sceną", ba nawet nie musiałam się borykać ze znienawidzonymi bajerkami, bo stałam przed nimi. Jedyny minus to to, że stałam przy czterech ogromnych głośnikach, a przed chłopakami grał zespół heavy metalowy nazwy nie pomne, jak huknęli to myślałam, że mnie z wózka wysadzą, moje wdzięczności zrobiły fikołka.  Pomyślałam, że jak ja to przeżyję, to już wszystko przeżyję. Dałam radę. Potem już tylko były pozytywne emocje i niesamowita energia. Miło było zobaczyć uśmiechnięte twarze chłopaków  i te morze ludzkich głów. I mam teraz do nich jeszcze większy szacunek. Dali taki sam koncert pełen emocji i energii jak każdy inny. Już wiem, że takie samo serce wkładają w koncert dla setki ludzi jaki i dla tysięcy.

 
Jak się dobrze przyjrzycie to mnie tam zobaczycie, co prawda kiepsko mnie widać, mojego męża lepiej, ale byłam tam. Słyszałam, widziałam, czułam ;-) 

Tu mnie widać lepiej :-)

czwartek, 21 lipca 2016

Woodstock!!!!

Magiczne miejsce!!!!!!
Zawsze myślałam, że takie właśnie jest. Zawsze też się chciałam na nim pojawić, marzyłam o tym zupełnie nie wiem dlaczego, ale marzyłam. Jakoś się nigdy nie składało. Zresztą pierwszy Woodstock zbiegł się z moja ciążą, potem to już dziecko, dom i cały czas sobie wmawiałam, że trzeba być poważnym. Potem się zaczęły moje problemy ze zdrowiem i już w ogóle myślałam, że to mnie wyklucza. Do momentu kiedy moje dziecko pierwszy raz tam pojechało (swoją drogom to nie samowite, mogłabym powiedzieć, że mój syn to taki Woodstockowy jest, bo urodził się tuż po tym pierwszym), no właśnie i mając 17 lat pojechał do Kostrzyna pierwszy raz, wrócił z magiczną wymiętą kartką w kieszeni. Pierwsze co zrobił po powrocie to rozłożył mi ją na stole. "Mówisz, że to miejsce nie dla Ciebie?? No to patrz!!!" To był plan tego magicznego miejsca. I wiecie co mnie przekonało?? Nie uwierzycie!! WC dla niepełnosprawnych. Taka niby głupota, ale cholernie ważna dla mojego komfortu psychicznego. Rok się wahałam.
No i takim to sposobem, w tym roku wylądowałam tam po raz drugi. I jak to mówią "na Woodstock się nie jeździ tam się wraca", więc ja w tym roku wróciłam i wracać będę.
Spytacie dlaczego to takie magiczne miejsce??  W sumie to nie wiem, po prostu nie wiem. Ci kolorowi ludzie, te uśmiechnięte twarze, pozytywna energia. Z jednej strony spotykasz człowieka z zielonym irokezem na głowie i szczurem w rękawie, a z drugiej faceta w spodniach na kant i elegancką walizką na kółka. Gościa w różowej sukience i dziewczynę pingwina. Ludzi ciągnących sanki, tak po prostu sanki i innych ciągnących wannę, a w niej dziewczynę przebraną za syrenkę. Spotykasz ludzi, których nawet byś nie pomyślał, że spotkasz w takim miejscu. Kurz, błoto, słońce i deszcz. Taka mieszanka dosłownie wszystkiego i charakterów i pogody. I ta wszem ogarniająca miłość. Przybiłam setki piątek, co chwila ktoś minie przytulał, co chwila mówił "fajnie, że jesteś. I co w tym wszystkim jest takiego magicznego?? Można by nawet powiedzieć, że to festiwal głupoty.  I dlaczego mam łzy w oczach na to wspomnienie?? Nie wiem, no nie wiem, ale chcę tam być!!!!!!!!!
A tego roku na samum początku podeszła do mnie dziewczyna, uścisnęła mnie i powiedziała "niech to będzie Twój najlepszy Woodstock".
I był!! Drugi, ale na razie najlepszy ;-)
Dlaczego?? O tym następnym razem. Dużo pisania, a ja nie chcę was zanudzić tak od razu.


A i Minionki były, zapomniałam o Minionkach, szczerze mówiąc nie mam pojęcia co to za żółto-niebieskie stwory, ale były i mnie wycałowały i wyściskały :-)

wtorek, 19 lipca 2016

Urlop :-)

Taki urlop to ja rozumiem :-)
Przejechane około półtora tysiąca kilometrów, odwiedzone 5 miast. I najważniejsze 4 cudowne koncerty. Miało być 5, ale jeden niestety został odwołany z powodu ulewnego deszczu. No cóż na tyle koncertów musiał się zdarzyć ten jeden pechowy.
A to co najcudowniejsze to po raz drugi odwiedziłam najwspanialszy festiwal świata. WOODSTOCK Cudowne miejsce, niezwykli ludzie, magiczne spotkania.
Oczywiście w tym roku znalazłam się tam podążając za chłopakami ENEJ-akami, ale za rok na pewno też tam pojadę niezależnie od wszystkiego.
Żeby nie było, że ja tak tylko Enej i Enej, dwa koncerty były połączone z koncertami Mesajah, sympatyczny, ale jakoś specjalnie mnie nie porwał.
To był naprawdę aktywny i niesamowity tydzień, nie miałam czasu odsapnąć, ani minuty nudy. Oj ciężko się dziś rano wracało do pracy, ciężko.
Teraz ten tydzień odpoczywam, a kolejny rozpoczynam przygotowania do tym razem dwóch tygodni wojaży po kraju.
 
I taki mały fotograficzny skrót tego co najważniejsze :-)



poniedziałek, 4 lipca 2016

Kocham i nienawidzę!!!!!!!!!!

Znacie to uczucie??
Kochać, a jednocześnie nienawidzić!!
Ja znam doskonale!! I rozdziera mnie to masakrycznie, czasem mam w głowie taki mętlik, że nie mogę się pozbierać w całość.

Nienawidzę swojego życia. Nienawidzę tej bezradności, tej cholernej nie mocy. Pieprzone, głupie schody mnie zatrzymują i nic z tym nie mogę zrobić. Taka bzdura, a podcina mi skrzydła. Kiedy staję przed takimi mam ochotę wyć, ze złości, z nie mocy. Nienawidzę mojego mieszkania hmmm mieszkania, nory z której z całych sił próbuję stworzyć miejsce, w który da się jako tako żyć. Nienawidzę mojej pracy, tak mnie ona wpienia, traktują człowieka jak zło konieczne i do tego płacą tyle co kot napłakał. Nienawidzę tego, że muszę tam pracować, bo w mojej sytuacji inna praca jest nie możliwa, a bez tych paru złotych nie mogła bym spełniać moich marzeń. Nienawidzę tego, że niepełnosprawnym się nie ufa, że coś naprawdę potrafią. Nienawidzę sytuacji, kiedy ludzie traktują mnie jak kogoś gorszego, innego, kosmitę. Nienawidzę tego ludzkiego myślenia, że niepełnosprawny to samotny, nieszczęśliwy, zaniedbany człowiek, taki co to nic nie robi, tylko żąda pomocy.
Qrwa tak bardzo tego wszystkiego nienawidzę, że mam ochotę wrzeszczeć, gryźć, kopać!!!!!!!!

A jednocześnie tak bardzo kocham życie. Kocham się uśmiechać, tańczyć, śpiewać, szaleć. Kocham ludzi, którymi się otoczyłam. Tych staranie wybranych, szczerych, prawdziwych, bliskich. Kocham tą świadomość, że zawsze mogę na nich liczyć. Kocham to, że dla tej garstki ludzi wokół mnie jestem naprawdę ważna. Kocham te wszystkie pozytywne emocje, których doznaję. Kocham jak moja dwuletnia chrześniaczka mówi do mnie swym słodkim, dziecięcy głosikiem "Magdalenka". Kocham jak jakiś zupełnie obcy pies przybiega i kładzie łeb na kolanach. Kocham morze, kocham góry. Kocham nasze małe wyprawy. Kocham słońce, kwiaty, ptaków śpiew. Kocham muzykę, książki. Kocham piec ciasto, a potem słuchać, jak ludzie mlaskają ze smakiem. Kocham to uczucie dumy samej z siebie, że mimo wszystko daję radę, że mimo wszystko mam ochotę się uśmiechać. Kocham te chwile, gdy łzy wzruszenia cisną się do oczu. Kocham marzyć, a jeszcze bardziej kocham jak marzenia się spełniają. Kocham to oczekiwanie na to co dobre i piękne. Kocham być szczęśliwa.

Życie jest takie piękne!!
Jak można go nienawidzić??
Życie pokazuje, że można je i kochać i nienawidzić. 

sobota, 2 lipca 2016

Załamana :(

Tak bardzo chciałam pisać tu o rzeczach, które cieszę i radują.
Nie dobrze jak za dobrze!!!!!!!!!!!
FAAAAAAAAAACK
Mam ochotę przekląć bardzo siarczyście.
Na nowej, błyszczącej, hiper, super nowoczesnej windzie zawisła kartka:
"Winda nie czynna do odwołania z powodu awarii przekaźnika"
Spotkałam się wczoraj z koleżanką, wracam do domu, a tam zoong. Pan z tzw. Pogotowia dźwigowego po raz kolejny mnie zabił  "nie jestem chłopcem na posyłki". Po czym w końcu się zjawił i stwierdził, że nie umie tego naprawić. Rany jak ja jestem wdzięczna losowi, że mam w domu dwóch silnych facetów, w przeciwnym razie dalej stała bym pod blokiem.
Oczywiście w piątek wieczorem nie było gdzie zainterweniować. Pan dźwigowy burczał. Dziś oczywiście sobota. Jutro niedziela. Kolejny weekend uwieziona w domu, a miałam jechać wieczorem na koncert Czerwonych Gitar, w miejskim ośrodku kultury odbywa się festiwal teatrów amatorskich, co roku tam byłam w tym roku nie będzie mi to dane.
Jedyne co mi przyszło do głowy to zadzwoniłam do pani redaktor z TV kablowej, oczywiście windy mi nie naprawi, nawet ona do poniedziałku nic nie zdziała, ale może na przyszłość nie usłyszę nieprzyjemnych komentarzy od pana windziarza. Może w spółdzielni przestaną mnie w końcu olewać. Może przestaną mnie traktować jak zło konieczne, a jak człowieka.
Człowiek stara się z całych sił żyć na tym pieprzonym wózku jak najnormalniej się tylko da, cieszyć się życiem, nie załamywać się, nie poddawać ... i co??

PS: Tylko proszę nie mówcie, żebym zmieniła mieszkanie, nie jestem masochistką, gdybym mogła to bym zamieniła. Nie chce mi się o tym gadać.

piątek, 24 czerwca 2016

Na chwilę ...

Ja tak tylko na chwilę.
Muszę się wam pochwalić.
Dostałam dziś umowę, mam pracę do końca roku. ufffffff parę miesięcy spokoju, zacznę się martwić pod koniec listopada.
Nawet nie wiecie jak się cieszę.
Spokojnie mogę planować wakacje. Urlop zaklepany i już wiem, że kasy też mi nie zbraknie.

PS: Ale nam lato dowaliło co?? Ja uwielbiam lato, ale tym razem przesadziło!! Dziś o 10 rano, na parapecie, na słońcu miałam 42 stopnie. Nie przesadzam, no chyba, że moja stacja pogodowa zwariowała.

piątek, 17 czerwca 2016

Szczęśliwa :-)

No to chyba mam pracę ... nie kazali mi wykorzystać urlopu do końca umowy, więc chyba będę miała nową. Moja bezpośrednia przełożona mnie o tym zapewnia, nawet zrobiłyśmy plan urlopowy na wakacje. W lipcu tydzień i w sierpniu dwa tygodnie. Jestem bardzo szczęśliwa z tego powodu, bo dzięki temu będę mogła zaliczyć 8 koncertów i mam też nadzieję dostać zaproszenie na zlot fanów. Biletu już kupione, hotel zarezerwowany. Wiem wariatka jestem i bardzo mi dobrze z tym wariactwem. Udało mi się też załatwić 7 dniowy turnus rehabilitacyjny w Międzywodziu. Pal licho rehabilitację, ale w końcu może uda mi się naprawdę wypocząć. Cholerna ze mnie szczęściara, wszystko udało mi się zaplanować tak jak to sobie wymarzyłam.
Z jednej strony nie mogę się już tego wszystkiego doczekać, a z drugiej to wiem, że jak już się doczekam to te piękne chwile tak szybko miną, więc niech ten czas oczekiwania trwa.

wtorek, 14 czerwca 2016

Uczciwość, czy głupota??

No dobra koniec tego pitu, pitu, trzeba wrócić do rzeczywistości i problemów dnia codziennego.

Powiedzcie, czy tylko mi się zdarzają takie dziwaczne rzeczy??
Wyobraźcie sobie moja firma wypłaciła mi w tym miesiącu dwa razy pensję. Wchodzę na konto, patrzę, patrzę i oczom nie wierzę. Zdębiałam. Jedna pensja normalna jak co miesiąc, druga nieco wyższa. Zaraz do szefowej, a ona na to, że ta wyższa to OK, bo ona w tym miesiącu wnioskowała o premię dla mnie, ale skąd ta druga to nie ma pojęcia. No to ja uczciwie za telefon i dzwonię do kadr. Tłumaczę panu, z czym dzwonię, on przekazuje sprawę jakiejś kobiecie. I jak usłyszałam rozmowę w tle to pożałowałam, że jestem tak cholernie uczciwa. "No co ty dostała dwie wypłaty, to niech na lody idzie" i tu słyszę szyderczy śmiech. Po godzinie pani dzwoni i śpiewa już inaczej, kaja się, dziękuje za uczciwość i niemalże błaga, żebym im tą wypłatę bez premii zwróciła. Oczywiście nie umiałabym postąpić inaczej, niemalże od razu zrobiłam przelew zwrotny. Ale czuję po tej całej sytuacji jakiś dziwny nie smak. Nawet nie potrafię się cieszyć z tej premii, którą dostałam na wyraźną prośbę mojej osobistej szefowej za dobrą pracę.

PS: 16 czerwca będę już pewna, czy mam dalej pracę. Mam zaległy urlop i jakby nie mieli ze mną podpisać nowej umowy to tego dnia musiała bym dostać urlop żeby go wykorzystać do końca umowy, bo firma nie wypłaca ekwiwalentu. Z tego co się już zorientowałam, to paru osobą już kazali wybrać urlop do końca i już nie przydzielają im nowych zadań, a ja w poniedziałek miałam całkiem nowe szkolenie do nowej kampanii i ostro teraz na niej działam. Więc chyba powinnam być dobrej myśli.

sobota, 11 czerwca 2016

Ja i Idol ;-)

Madzia wpatrzona w swojego idola jak w obrazek :-) choć mój syn twierdzi, że to on wygląda jak wpatrzony we mnie. Mniejsza o to.
Tak mnie zastanawia, czy mój mąż mnie jeszcze kocha?? Jak on by się patrzył tak na jakąś kobietę, to by mnie chyba szlag trafił, a na pewno nie było by mi to obojętne. A jego nie dość, że to wcale nie rusza to jeszcze sam to zdjęcie zrobił i się zachwyca, że jest takie super.
Myślicie, że szukam dziury w całym??
PS: Nie mniej jednak jestem cholernie szczęśliwa :-)

wtorek, 7 czerwca 2016

Idiotką być ...

Nienawidzę jak się ze mnie robi idiotkę i to tylko dlatego, że jeżdżę na tym pieprzonym wózku.
Nauczyłam się z tym wózkiem żyć. Nie zawsze jest kolorowo, ale da się żyć w miarę normalnie. Dawno już z tego powodu nie płakałam, a ostatnio poryczałam się jak głupia (oczywiście w domowym zaciszu), ale było mi tak cholernie przykro, że łzy same leciały.
Otóż, dzwonie do MOK-u organizującego koncert, zawsze to robię, żeby dowiedzieć się jaki jest teren, czy się dostane i takie tam. Zawsze też grzecznie dopytuję się czy jest możliwość, żeby mnie wpuścili pod scenę, przed barierki. No i ostatnio też dopytałam, pani bardzo miła, że oczywiście, że nie będzie problemu, ba nawet zrobią mi wejściówki jako "gość", wzięła nasze dane i poprosiła, żebyśmy je przed koncertem odebrali. No to odebraliśmy, pani "do zobaczenia pod sceną, mam nadzieję, że będzie super zabawa" i takie tam. Byłam bardzo happy, taka super organizacja.
Aha ... tuż przed koncertem idę do ochrony, która mi mówi, że w żadnym wypadku nie mogę stanąć pod sceną ze względów bezpieczeństwa. A owa pani mi proponuję, żebym weszła za barierki i stanęła za sceną. No tak koncertu od tyłu to ja jeszcze nie oglądałam, pani jeszcze dodaję, że postawią mnie koło namiotu Enej. No super, ja może jestem fanką, ale co mi po tym ich namiocie, mam wdychać ich zapach, nie wiem a może spijać po nich wodę?? Cholera nie wiem, to miał być jakiś bonus?? Ja do cholery na koncert przyjechałam.
Wiecie co w tym wszystkim było najgorsze, że wyszło na to, że oni chcieli zrobić mi grzeczność, a ja tej ich grzeczności nie przyjęłam. Ja się nie pcham, bo jestem niepełnosprawna, na wózku i mi się należy. Jeżeli mi od razu mówią, że nie ma możliwości, żebym stanęła przed bajerkami, nie mówię, że ja muszę. Po prostu przyjeżdżam na tyle wcześnie, żeby zająć sobie odpowiednie miejsce, żeby nie tylko słyszeć, ale i dobrze widzieć. Zdarzało się, że 4 godziny stałam i czekałam. Teraz też byłam na miejscu już o 15 (koncert o 21), byłam na próbie, a potem poszliśmy na miasto. Uznałam, że skoro mamy te wejściówki to nie ma sensu tam sterczeć. No i kiedy przyszłam spokojnie przed koncertem, był już spory tłum i mało widziałam. Dla mnie drugi rząd to już porażka, oglądam wtedy tyłki ludzi przede mną. Miłe to to nie jest.
Po za tym ochrona twierdziła, że to dla mojego bezpieczeństwa. Bezpieczna byłam w tym tłumie hmmmm. Prawie zostałam rozdeptana, nie wspomnę ile razy dostałam po głowie, a ochrona nawet nie drgnęła. W duszy to mieli. Stanęli przed barierkami i patrzyli jak wół na malowane wrota.
Ale po raz kolejny przekonałam się, że jestem fanką super zespołu. Najpierw menadżer próbował przekonać ochronę, nie udało się, ale naprawdę walczył. Natomiast po koncercie basista przed tłumem ochraniał mnie własnym ciałem. 

niedziela, 29 maja 2016

A morze jest szerokie i głębokie ....

Jak oszaleję, to będziecie mnie w psychiatryku odwiedzać?? Bo internetu to chyba tam nie mają. Nie tam chyba raczej też nie ma odwiedzin, czy są?? Cholerka nie wiem bo nigdy nie byłam, ale jak tak dalej pójdzie to w końcu tam wyląduję.
Nie długo się nacieszyłam wolnością, dokładnie 3 dni.
Otóż wyobraźcie sobie nowa, hiper super, ekstra, mega winda już nie działa. Działała całe 3 dni i jeszcze dziś dostałam opier papier od pana z pogotowia dźwigowego. Bo dlaczego do niego dzwonię, bo dlaczego do niego mam pretensje, przecież on tej windy nie zespół.  No kurna mać, a do kogo mam mieć pretensje i komu mam zgłaszać awarie. Jest karteczka "pogotowie dźwigowe" a pod spodem numer telefony, no to dzwonię, zgłaszam, pytam grzecznie o termin naprawy, a pan do mnie z buzią od razu. No a w poniedziałek przyjedzie ekipa i może naprawi. Zabiło mnie słowo "może".

poniedziałek, 23 maja 2016

Noc muzeów ...

... moje dziecko stwierdziło, że pojedzie do Poznania, bo w Szczecinie był już na takiej nocy prę razy i już chyba nic nowego nie znajdzie. Tak prawdę powiedziawszy to ja go do tego Poznania wypchnęłam, dostał kasę i wyjścia nie miał, musiał jechać. Cholera chciałam spędzić wieczór z mężem sam na sam, a nasze dziecko w piątkowy, czy sobotni wieczór idzie pobiegać i wraca. Niby powinnam się cieszyć, nie pije, nie pali, nie imprezuje, nie przeklina, uczy się, czyta. Jasny gwint, ktoś go nam podmienił w szpitalu. Ja do dziś w piątkowy wieczór bym najchętniej gdzieś wychodziła, pobawiła się, poszalała. Ja oczywiście uwielbiam książki, ale w piątkowy czy sobotni wieczór mogę sobie je odpuścić z czystym sercem.  Niestety nasi wszyscy znajomi są raczej domatorami, albo się już tak postarzeli, że im się nie chce, albo uważają, że nie wypada, albo nie wiem co...
Ale ja w sumie nie o tym chciałam.
Oczywiście jak to matka. Nie ważne, że to dziecko ma już 21 lat. "Uważaj na siebie" "Dawaj znaki życia" "Napisz jak już kupisz bilet na pociąg, żebym wiedziała, że wsiadasz do pociągu" To ostatnie to tak przezornie, żebym była pewna, że zaraz nie wróci. No co ;-)
I moje genialne oczytane dziecko.
SMS nr 1 - godzina: parę minut po 13 "kupiłem"
SMS nr 2 - tak koło godziny 17 "już zwiedzam" - postęp dwa słowa, w kolejnym spodziewałam się trzech.
SMS nr 3 - po godzinie 2 w nocy "wracam" - zawiodłam się ;-) oczywiście ilością słów, nie tym, że wraca. w domu był koło 7 rano.
Ale cholerka po co on czyta tyle książek, nawet w piątkowe i sobotnie wieczory?? A może to właśnie o to chodzi, w końcu SMS to z założenia "krótka wiadomość tekstowa", a ja stara matka piszę nie potrzebnie prawie poematy, żeby mnie ten ktoś po drugiej stronie dobrze zrozumiał.