poniedziałek, 28 maja 2012

"Każdy kolejny dzień jest darem od losu, od Ciebie zależy czy z niego skorzystasz! Świat jest dla ludzi silnych, którzy walczą o swoje ideały."


Chwile mnie tu nie było … ale się działo troszeczkę.
Przede wszystkim zakończyłam oficjalnie szkołę. Otrzymałam świadectwo i oficjalnie mam już średnie wykształcenie. Uwaga teraz się będę chwalić!! Świadectwo, ale jakie świadectwo, nigdy w życiu tak pięknego świadectwa nie miałam. Pierwszy raz w życiu dostałam nawet nagrodę zaangażowanie i dobre wyniki w nauce. No normalnie sama byłam w szoku. 

Ale ja dziś chciałam o mojej klasie, o ludziach, którzy mnie otaczali. Dwa lata temu we wrześniu szłam do szkoły z duszą na ramieniu, strasznie się bałam. Nie tyle tego, że sobie nie dam rady (bo zawsze wykuć można), ale tego jak mnie przyjmie szkolne środowisko. Bardzo szybko dostałam pozytywny odzew na moją osobę. Okazało się, ze osób w klasie jest tak dużo, że nie zmieścimy w żadnej Sali na parterze jedyna sala, która by pomieściła naszą grupę była na pierwszym piętrze. Chłopaki od razu zdeklarowali się, że będą mnie nosić i mam się nie wygłupiać i przypadkiem nie rezygnować ze szkoły i nosili mnie tak przez cały rok szkolny. W drugiej klasie znalazła inna sala, na parterze, niestety były do pokonania trzy schodki. Ja ich sam oczywiście bym nie pokonała. Nigdy nie musiałam prosić, nie musiałam się martwić, nosili mnie po tych schodkach z uśmiechem na twarzy. Muszę też powiedzieć, ze nie ważę mało, mieli co dźwigać przez te dwa lata.
Szkoła miała dla mnie być nie tyle jakimś kolejnym szczeblem w nauce, karierze czy czymś takim, miała być przede wszystkim rehabilitacją społeczną. Idąc tam bałam się ludzi, obawiała się reakcji na mnie. Bałam się wyobcowania, odrzucenia. Nic takiego w klasie nie miało miejsca. Oczywiście początki były trudne, ale bardzo szybko stałam się częścią szkolnej społeczności. Na koniec organizowaliśmy sobie imprezę. Nie było mowy, żebym nie poszła, znaleźli taki lokal, który nie sprawił mi żadnych problemów i zabawa była przednia. Nawet parę osób po alkoholu odważyło się zapytać, dlaczego jeżdżę na wózku. Wcześniej jakoś to pytanie nigdy nie padło. Oczywiście ja o swoim kalectwie nauczyłam się mówić otwarcie, więc odpowiadałam na pytania z uśmiechem. Należały się im wyjaśnienia po dwóch latach wspólnie spędzonych. Cudowni ludzie mi się trafili. Będzie mi ich brakowało, a może znowu się spotkamy we wrześniu, bo są plany by uczyć się dalej.  

poniedziałek, 21 maja 2012

Umarłam i narodziłam się na nowo :-)


Najpierw były dwie godziny sportu, intensywnego sportu. Spociłam się ja szczur. Ale ja to uwielbiam, zwłaszcza Test Coopera ;-) (dla niewtajemniczonych polega to na 12 minutowej jeździe w kółko). Było jak zwykle mnóstwo śmiechu, zabawy i rozmów. Wieczorem oprócz mięsni bolała mnie szczęka.
Kiedyś mąż mnie się zapytał:
- czemu ty tak bardzo lubisz te zajęcia??
- bo ja tu w zwykłym życiu czasami czuję się jak papudrak, a tam jestem wśród swoich – brzmiała moja odpowiedz.
Na co on:
- eeeeee tam też jesteś papudrakiem tylko wśród innych popudraków :-)))))))) – oczywiście żartował
Ale poważnie tak to właśnie jest … wciąż mam odczucie, że są dwa światy, ludzi „zdrowych, normalnych” i NASZ. Mimo, że wszystko się zmienia i jest zdecydowanie lepiej to ciągle osoba niepełnosprawna wzbudza jakiś dziwne poruszenie. Są osoby co traktują nas z obrzydzeniem, są tacy co traktują nas z litością, na szczęście są też ci co traktują nas normalnie. A na naszych zajęciach nikt nie jest traktowany inaczej, gorzej, lepiej wszyscy jesteśmy tacy sami, mamy takie same problemy, to samo czujemy i chyba tylko na nich potrafimy tak naprawdę się wyluzować. Nie musimy niczego udowadniać, nie musimy niczego udawać. Możemy byś sobą.
Zaraz po zajęciach pojechaliśmy z koleżanką na kawę do galerii (dlaczego do galerii to kiedyś napiszę całkiem osobny post) tam czekała na nas jeszcze jednak koleżanka (o dziewczynach też wam kiedyś napiszę bo to bardzo wyjątkowe osóbki). Przesiedziałyśmy w kawiarni chyba ze cztery godziny i gadałyśmy i gadałyśmy. Śmiałyśmy się, ale zdarzały się też tematy bardzo wzruszające i te smutne przez które pojawiały się nam łzy w oczach. Cóż choć życie jest piękne to jednak nie jest bajką. Następne takie spotkanie w takim gronie w październiku.
Niedzielę rozpoczęłam również naszymi cudownymi zajęciami, ale tym razem zajęciami tylko i wyłącznie dla kobiet. Facetom wstęp surowo wzbroniony. Co prawda pojawił się tam jeden kolega(szef wszystkich szefów, o nim też muszę napisać), ale sam patrząc w drzwi w których pojawiła się kolejna babeczka stwierdził, że coś czuje, że tu nie pasuje i się szybko ulotnił. No i był balet hmmm mimo, że było wesoło, elegancko to jednak balet nie jest dla nas. Chyba w balecie nie da się odciąć pracy nóg od pracy rąk, a my niestety nogami nie popracujemy. No i baletnica, dziewczyna która zechciała nam poprowadzić te zajęcia chyba nie wiedziała czego się spodziewać. Przygotowała piękną mowę, długi wykład na temat baletu, ale co do ćwiczeń, to chyba raczej pewnych spraw nie przewidziała. Wymagała od nas perfekcyjnych ruchów, a niestety co niektóre nawet rękoma nie umiemy ruszać z gracją. Oczywiście było miło, sympatycznie, ale ja nie wiem czy chcę jeszcze baletu. Miesiąc temu próbowałyśmy swoich sił w jodze i tu panie prowadząca dobrze się przygotowała, wzięła pod uwagę wszystkie nasze ułomności i a przede wszystkim nie krytykowała.
No i tak upłynął mi cudowny weekend. Zmęczona, bolą mnie mięśnie, ale szczęśliwa i wiem, że żyję.  Już nie mogę się doczekać kolejnego takiego.

piątek, 18 maja 2012

Ogłaszam weekend rozpoczęty :-)


Ja go rozpoczęłam w wannie z super muzyką i tym wszystkim co tygryski lubią najbardziej.
A jutrzejszy dzień rozpocznę tym co tygryski lubią jeszcze bardziej. Czyli od godziny 9 rano będę brykać.
Tak zamierzam ten weekend spędzić bardzo aktywnie i bardzo bardzo sympatycznie.
Trochę sportu, a może i trochę więcej. Potem odrobinę słodyczy i mnóstwo rozmów, trochę plotek z dziewczynami.
Niedzielę też zamierzam rozpocząć na rozmowach z dziewczynami, tym razem poważnymi rozmowami, a zakończę niedzielę baletem. Tak tak proszę się nie śmiać baletem, a może raczej elementami baletu.
Ale przede wszystkim w planach mam zamysł dobrze się bawić. Priorytet to uśmiech na twarzy i radość w sercu.  

czwartek, 17 maja 2012

Praca w domu …


… oczywiście jest super, bo przede wszystkim nie trzeba zrywać się wcześnie rano i biec do pracy. Tym bardziej jak jest zima, leży śnieg i trzaska mróz. W takich chwilach kiedy widzę przez okno skulonych z zima ludzi, kiedy widzę jak mąż wraca zmarznięty, jak syn ma czarowne zmrożone policzki tym bardziej doceniam moją pracę. Siedzę sobie w ciepełku, oglądam TV, albo słucham muzyki i spokojnie przez nikogo nie poganiana pracuję. Niestety jednak moja praca zawsze jest odkładana na rzecz innych bardzo ważnych spraw. Przez ostatnie czasu u mnie oczywiście najważniejsza była nauka, ale oczywiście i obiad trzeba zrobić i posprzątać i uprać, a to znowu coś załatwić na mieście, zakupy zrobić, a i czasami ktoś wpadnie z wizytą. Często też jest odsuwana na rzecz mojej pasji. No i praca jest zawsze odkładana na potem. A potem trzeba po nocach siedzieć, żeby się wyrobić z terminami.
Czasami wolałabym wstać, wyjść z domu, mieć normalny kontakt z ludźmi i w pracy byłaby praca, a w domu byłby dom.
Ale nie ja nie narzekam, uwielbiam moją pracę!! Jest dla mnie idealna, zaważywszy na to, że nie mogę swobodnie wychodzić z domu. Po latach poszukiwań odpowiedniego zajęcia, mam w końcu pracę i to cieszy mnie najbardziej.

poniedziałek, 14 maja 2012

"Kiedy się osiada na dnie nie trzeba już pływać."


To straszne … jakiś czas temu moja koleżanka trafiła do „domu samotnej matki”.
 Przez wiele lat była z facetem złamasem, ojcem swoich dzieci. Facet nigdy jej nie szanował, nigdy nie zapewnił jej ani utrzymania, ani bezpieczeństwa, ani jakiejkolwiek stabilizacji. Zdradzał ją notorycznie, a swoje frustracje wyładowywał za pomocą pięści.
Nigdy nie zrozumiem kobiet dlaczego pozwalają się tak traktować, dlaczego żyją ze swoimi oprawcami. Nigdy tego nie zrozumiem bo nigdy w życiu nikt mnie nie uderzył i nawet nie chcę myśleć co bym zrobiła w takim przypadku.
Jak ona opowiadała co on wyprawiał w domu to aż mi się pięści same zaciskały. Aż któregoś dnia przegiął, była awantura nie z tej ziemi, przyjechała policja, ona trafiła do szpitala, on na izbę wytrzeźwień. Gdy go policja zabierała wygrażał się, że jak wróci to ich wszystkich z******. Rad nie rad ona musiała uciekać. W jedną noc spakowała dzieci, zapakowała cały swój dobytek (wiele tego, co prawda nie było). Na szczęście udało się jej załatwić miejsce w „domu samotnej matki”. Wtedy myśleliśmy, że to szczęście w tym nieszczęściu, ale teraz po czasie wiem, że trafiła trochę z deszczu pod rynnę. Co prawda tu jej nikt nie bije, ale poniżenia nie brakuje.
Do tej pory mogłam opinię o takich miejscach wyrobić sobie na podstawie np. programów telewizyjnych. Zawsze myślałam, że to ratunek dla tych kobiet i że tam właśnie po latach udręki, mogą poczuć się w końcu bezpiecznie i być spokojne. Że mają jakąś terapię, że dzieci mają solidną opiekę jakoś sensownie zorganizowany czas. Tymczasem rzeczywistość okazałą się inna. Może to tylko tak jest w tym ośrodku, może w innych jest lepiej. Mam nadzieję, że jest lepiej. Bo tu te kobiety traktowane są, jako zło konieczne, jak wyrzutek społeczeństwa, żeby nie powiedzieć ja wrzód na d*** społeczeństwa. Bieda biedą, rozumiem, że może nie ma funduszy za dużych na takie cele. Choć pewnie żeby obciąć np. fundusze na cele reprezentacyjne włodarzą miasta to na masło dla tych kobiet i dzieci by starczyło. Tak na masło!! Wyobraźcie sobie, że dostają chleb, jakąś mielonkę, albo pasztet, ale na masło już brakuje pieniędzy. Jak jest zupa to już drugiego dania nie ma. Przy parówkach o ketchupie czy musztardzie nie ma, co marzyć. Można by powiedzieć, że przecież parówkę można zjeść bez dodatków, że w normalnych domach też rzadko obiad składa się z dwóch dań. Ale nawet w takich miejscach dzieli się ludzi na lepszych i gorszych, bo jak jakaś kobieta pracuje, albo wywalczy sobie zasiłek, albo dostaje alimenty to jest tą lepszą. Ją stać na to by kupić dzieciom masło, ketchup, owoce, czy jakiegoś wafelka, w tzw. między czasie napić się kawy. A te, co są biedne jak mysz kościelna nie mają nawet na wodę by dzieciom dać pić między wyznaczonymi posiłkami. Panuje tam potworna nuda, nikt im nie organizuje czasu, nikt tego w żaden sposób nie ogarnia. Na domiar złego jedna kobieta na drugą patrzy wilkiem, nie ma żadnej wspólnoty, nikt nikomu nie poda ręki.
Doskonale wiem, że przykład idzie z góry. Ja też należę do pewnej organizacji pokrzywdzonych przez los, co prawda inaczej, nas wszystkich łączy kalectwo, ale u nas wszyscy są równi, niezależnie od zajmowanego stanowiska, od wykształcenia, od zasobności portfela czy od wieku. Jak jemy to wszyscy, jak przyjemności to też wszyscy, jak troski to siadamy i rozmawiamy. Jesteśmy tacy sami od prezesa do szeregowego członka. A tam … serce się kraje. Ostatnio myślałam, że się rozpłaczę, jak dzieci owej koleżanki poczuły zapach grilla gdzieś z za płotu, jak z rozmarzeniem mówiły o zwykłej kiełbasce z grilla z ketchupem. Czy to naprawdę aż taki wielki wydatek i wysiłek zebrać te wszystkie kobiety i zorganizować im wieczornego grilla, nawet w ramach kolacji.
Nie wiem może ja przesadzam, ale dla mnie to w żaden sposób nie jest pomoc tym kobietą, a wprowadzanie je w jeszcze większe poczucie porażki i utwierdzanie ich w przekonaniu, że są nikim.   

sobota, 12 maja 2012

Śmiechoterapia …


 śmiałam się przez bite dwie godziny bez ustanku . Kabaret ANI MRU MRU. Panowie na żywo są lepsi niż w TV. No bo jak w telewizji zgasić światło i biegać po scenie na golasa (oczywiście tu lekko przesadziłam, jeden z panów tylko przemknął w tle sceny w samych trampkach). Są bez błędni i chyba nawet największy gbur wczoraj by się uśmiał. Mnie jeszcze dziś bolą mięśnie brzucha i szczęka od śmiechu. To były najlepiej wydane pieniądze w ostatnim czasie. Uwielbiam ich i chcę więcej i więcej i jeszcze i jeszcze.