niedziela, 23 grudnia 2012

czwartek, 6 grudnia 2012

Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta ...

Chyba oszalałam dokładnie 134 pierogi z kapustą i grzybami zrobione i czeka w zamrażalniku na święta. 30 krokietów również z kapustą i grzybami też się mrozi. 3 kilo bigosu także spoczywa w zamrażalniku. Coś mi się wydaje, że kilka obiadów w przyszłym roku mam już zrobione. Widzę w tym wielki plus, bo będę mogła spokojnie się przygotowywać do egzaminów.

Jak widzicie przygotowania u mnie do świąd idą całą parą. Choć muszę się przyznać, że jestem mocno w tyle jeżeli chodzi o poprzednie lata. Kiedyś o tej porze to u mnie w domu już było świątecznie. z każdego kąta wyglądał jakiś mikołaj, pełno było świecidełek, ozdóbek i różnych takich dupereli. Całe mieszkanie pachniało świeżością i czystością. Szafki lśniły, w szafkach wszystko równiutko poukładane, tym czasem wszystko staram się robić trochę na raty, ale większość roboty zostawiam sobie na ostatni tydzień przed świętami, no cóż będę śmigać na wysokości lamperii. Strasznie nie lubię nic zostawić tak na ostatnią chwilę, ale teraz priorytetem jest szkoła. A w następny weekend ma trzy testy, wszystkie z materiału z całego semestru, więc muszę się sprężać z nauką.

A tak a propos nauki zna może ktoś niemiecki?? Co dwa tygodnie mam kilka stron do uzupełnienia i jakoś tego nie ogarniam. Już kiedyś pisałam, ze z języków jestem kompletną nogą.

sobota, 1 grudnia 2012

"Wspom­nienia na kształt je­sien­nych liści opadły z drzew...a zi­ma niesie tyl­ko echo ich lotu."

No i nadeszła zima ... 1 grudnia i pierwszy śnieg brrrrrrrrrrr ... no i jak zwykle zima pokrzyżowała wszystkie moje plany ... zamiast być teraz w szkole i pilnie się uczyć siedzę w pościeli ... może i to milsze, ale po co ja wkuwałam dwa tygodnie na dzisiejszy test z prawa administracyjnego ... NIE CIERPIĘ ZIMY!!!!!!!!! ... NIE ZNOSZĘ ŚNIEGU!!!!!!! ... zima jak dla mnie pięknie wygląda tylko na obrazkach, bo nawet jak patrzę na nią przez okno to mnie trzęsie wrrrrrrrrrrrrr ... zima i śnieg strasznie utrudniają mi życie i nagle ja tak dzielna i samodzielna staję się bezradna jak mały szczeniak ... bo jak tu wyjść na dwór kiedy po minucie ma się już skostniałe ręce i jak jechać dalej?? A po paru minutach ręce mokre aż po łokcie i zimno jak cholera.
ABY DO WIOSNY!!!

wtorek, 27 listopada 2012

"To nie w nowościach, lecz w przyzwyczajeniach znajdujemy największe przyjemności."

Stała się tragedia ... tak mi pusto, tak mi źle ... nie spałam przez całą noc ... była ze mną całe moje życie ... od urodzenia, aż do wczoraj ... tak bardzo ją kochałam, uwielbiałam ... to ona znała moje wszystkie smutki ... spijała łzy z moich oczu w ciemnościach ... znała moje sny, moje marzenia i pragnienia ... taka zwykła, a dla mnie tak nie zwykła ... wiele razy ratowałam ją przed zagładą ... wczoraj już nic nie dało się zrobić, rozsypała się w drobny mak, nie było dla niej ratunku ... wylądowała w wsypie razem z innymi śmieciami.

poniedziałek, 19 listopada 2012

Piękna czy naturalna?? o to jest pytanie hmmm


http://demotywatory.pl/3969607

Jak zobaczyłam tego demota to mnie na myślenie zebrało ... i jak tu być naturalną??
Nie raz się słyszy, że lepiej byś naturalną, nie na kładąc na siebie tapety, ba nawet faceci twierdzą, że wolą naturalne kobiety, a nie pudernice. Tylko, który z tych cwaniaczków zwrócił by uwagę na panią z lewej?? Każda z nich musiała poświęcić trochę czasu, wysiłku i sporą ilość kosmetyków, by być piękne i by przykuwały wzrok. Sama spojrzałam w lustro. Doskonale zdaję sobie sprawę, że gdyby ktoś zobaczył mnie rano zaraz po przebudzeniu to by się wystraszył. Blada, tam plamka, tu pryszcz, sińce pod oczami, a włosy ... włosy to szkoda słów, każdy w inną stronę. Oj to dopiero ludzie by się nade mną użalali, że tak biedna, że tak kaleka. Wymalowaną traktują trochę poważniej, bo skoro mam siłę się wymalować, zrobić sobie paznokcie to jednak nie jest ze mną aż tak źle.  

A tak z innej beczki ... pomykam w niedzielę rano do szkoły, na przeciwko mnie idą dwie starsze panie, no może nie aż takie starsze, bo gdzieś tak koło 50 ... wnioskuję, że zmierzały do kościoła, raz, że to było na przeciwko kościoła i dokąd można chodzić w niedzielę o 8 rano, ale mniejsza o to ... idą i komentują "patrz jaka na wózku, noooooo i jak szybko jedzie, noooooo i tak sama hmmmm" Panie komentowały na głos, nawet nie zamierzały ściszyć głosu, gdybym się tak nie spieszyła do szkoły to bym się zatrzymała i do dała jeszcze do ich rozważań "że cholerka jeszcze na dodatek SŁYSZĘ" od szok :-)

poniedziałek, 5 listopada 2012

"Życie niemal na pewno ma sens."



Za dużo myślę. Różne, różności kłębią mi się w głowie. Z jednej strony mam wrażenie, że życie przecieka mi przez palce, a z drugiej wiem, że łapię całymi garściami to co życie mi daje. Staram się nie marnować danych mi szans. 

Jest jeszcze trzecia strona mojego życia. Mam coś bardzo w życiu ważnego, śmiem twierdzić najważniejszego. Przy tym wszystko inne traci sens. Otóż mam rodzinę. Maleńką bo składa się tylko z trzech osób. Mąż, syn i ja, no i oczywiście jeszcze kot, o nim nie mogę zapomnieć jest już z nami ponad 10 lat, więc to jak moje drugie dziecko. Nie mamy rodziców, teściów, wujków, cioć na których możemy liczyć. Mamy tylko siebie. Wiem, że na moich chłopakach zawsze mogę polegać, są ze mną zawsze. Byli w tych najtrudniejszych dniach, wspierali, zapewniali, że zawsze sobie poradzimy. Np. syn wówczas 9 letni chłopiec, po moim powrocie od lekarza, po kolejnej nie ciekawej diagnozie, płakałam, a on mnie przytulił i powiedział „nie płacz mamusiu radziliśmy sobie do tej pory poradzimy sobie dalej”. Czasami nie jest łatwo, bo wszyscy troje mamy trudne charaktery, czasami kłócimy się aż iskry lecą, ale po chwili siadamy wyjaśniam sobie wszystko i jest gites. Żadnych cichych dni, ba nie ma między nami cichych chwil.  Nie mamy wiele, ale mamy siebie. 

A o to moja niedawna rozmowa z moim mężem o wadach:
On: ty masz wady? – tu następuje śmiech (oczywiście, że mam i to całe mnóstwo)
Ja: a to, ze nie chodzę to nie wada?
On: to nie wada, to zaleta, bo daleko mi nie uciekniesz! :-)

poniedziałek, 22 października 2012

Wrocław ...



Hmmmm od czego by tu zacząć??
Zacznę od początku .

Piękne i długie miałam w tym roku wakacje. 

Pierwszym przystankiem na mojej wakacyjnej drodze był Dolny Śląsk.
Rozpoczęliśmy swoją podróż od Wrocławia. Piękne miasto. Niesamowity rynek. Obowiązkowy punkt wycieczki po Wrocku to oczywiście Panorama Racławicka, byłam tam jako dziecko i wtedy mnie nie zachwyciła, nawet tym razem chciałam zrezygnować, ale syn nie widział, więc się zdecydowałam. I muszę przyznać, że do pewnych rzeczy po prostu trzeba dorosnąć. Tym razem ten niezwykły obraz oglądałam z zapartym tchem.  
Postanowiliśmy też poszukać krasnali, tak na szczęście, ale niestety zaczęliśmy ich szukać nocą i udało się  dojrzeć tylko 7, ale może to jest właśnie ta szczęśliwa siódemka. 

 ZOO – cudne, mogła bym tam życie spędzić. Z lwicą zaprzyjaźniłam się niemalże od pierwszego wejrzenia, może to dlatego, że ja też w końcu lwica jestem. Jakiś miły futrzak, do końca nie pamiętam jak się zwał, niemalże się do mnie uśmiechał. Lemury machały łapkami na powitanie i pożegnanie. Niestety skrzydlatym się raczej nie spodobałam, bo taki jeden z wielkim dziobem chciał mi przysunąć jakimś badylem. Uwielbiam takie klimaty, uwielbiam zwierzęta, mogła bym z nimi gadać bez ustanku, mogła bym się im przyglądać bez końca. 

A fontanna przy Hali Stulecia – coś niesamowitego, ta muzyka, te światła. Śmiem twierdzić, że piękniejszego spektaklu światła, muzyki i wody nie widziałam nigdy.

No ale najważniejszym punktem wrocławskiej wycieczki był dwudniowy turniej piłki nożnej. Nie będę was zanudzać szczegółami, bo nie każdy lubi ten sport. Ale dla mnie kibica to było niezwykłe przeżycie. Marzyłam by znaleźć się chociaż na jednym meczu na Euro 2012, niestety wtedy się nie udało. Za to miesiąc później byłam na stadionie miejskim we Wrocławiu i miałam przyjemność obejrzeć aż 4 mecze. Stadion naprawdę robi wrażenie, organizacja turnieju bez zarzutów i piękne widowisko sportowe. 

Na sam koniec postanowiliśmy zobaczyć lotnisko. Mąż kiedyś robił pewne elementy podtrzymujące dach hali odlotów chciał to zobaczyć zmontowane w całości. A tu cholerka niespodzianka nie z tej ziemi. Akurat wylatywały drużyny grające w turnieju. No i udało mi się trzasnąć foto z Tytoniem, ale byłam podniecona, serce waliło mi z emocji jak oszalałe. MAM ZDJĘCIE Z TYTONIEM!!!!!!!! Mam też jego autograf. Syn to sobie na trzaskał fotek i nazbierał autografów od innych gwiazd piłki nożnej. Przeżycie rewelacyjne. A się ze mnie chłopaki śmieli jak przed wyjazdem pakowałam notes na autografy, a tu masz, przydał się i pełen jest autografów. 


Nie chciałabym was zanudzać, kolejna część wielkiej wyprawy po Dolnym Śląsku w kolejnym odcinku. 
Piękne góry zmusiły mnie do rozmyślań …

czwartek, 18 października 2012

[...] historia składa się z łez, krwi i głupich nadziei.

Chce mi się płakać, baaa ja najchętniej rozryczałabym się jak bóbr i zakopała w jakiejś norze.

Spytacie dlaczego??
Nie wiem!!

Może dlatego, że z nieba spadłam na ziemię. A może dlatego, że moja bajka zamieniła się w brutalną rzeczywistość. A może jednak dla tego, że chciałabym złapać kilka srok za ogon, a tu nagle wszystkie mi się wymykają z rąk. Dlaczego JA nie mogę się realizować, kształcić i spełniać marzenia jednocześnie.
Dwie rzeczy są mi potrzebne do szczęścia. Dwie rzeczy dzięki, którym mogłabym już wszystko. Dwie rzeczy, które nigdy mi się nie spełnią. Na jedną zwyczajnie nie mam kasy, a na drugą brak mi odwagi.
Obawiam się, że zostanę tu gdzie jestem i ani trochę nie drgnę do przodu. A ja nie chcę tu być, kocham życie, kocham ludzi. Chcę żyć, chcę być wśród ludzi.

Mam ochotę wciągnąć całą Milkę wiśniową, która leży przede mną i kusi jak cholera, a powinnam schudnąć tak co najmniej 20 kilo, może wtedy ludzie traktowali by mnie poważnie. Póki co gruba i na wózku jest nikim. Ewentualnie kimś do skopania.

Jestem :-)

No i to chyba już koniec moich wakacji.
Wyjazd z rodzinką już dawno za mną. Obóz kobiecy to również już tylko historia. Niestety i obóz szermierczy przeszedł do historii. A co za tym wszystkim idzie całe mnóstwo przemyśleń. I tych dobrych, cudownych i tych nie napajających optymizmem. Najgorsze jednak w tym wszystkim jest to, że nienawidzę wracać do domu.  Nie znoszę swojego mieszkania. Czuję się w moich własnych czterech ścianach jak w więzieniu, tylko mimo usilnych starań nie mogę sobie przypomnieć za co dostałam wyrok i to mam wrażenie wyrok dożywocia. Cudnie jest wyrwać się z tego więzienia do świata wolnych ludzi i samemu choć przez te parę dni poczuć się wolnym jak ptak.
No bo weźmy na przykład taki Kołobrzeg ... ośrodek w pełni przystosowany, winda duża (wchodzą trzy wózki), w każdej chwili można wyjść na dwór, ba w każdej chwili bez żadnych problemów można wziąć prysznic. Tak banalna sprawa, jak prysznic w moich czterech ścianach jest dla mnie problemem. Niby każdy rano wskakuje do łazienki nie zastanawiając się nad tym, niestety to nie dla mnie, nie w moim fatalnym mieszkaniu.
Niestety zawsze wracając do domu łapię potwornego doła. Ale dosyć tego użalania, obiecuję, że następny wpis będzie już w innym klimacie i opiszę wam jak było cudownie i jakich wspaniałych ludzi poznałam.

środa, 10 października 2012

Papki ...

Żeby was nie zostawiać, ze u mnie to tak bardzo źle jest. Otóż jest dobrze, może bariery architektoniczne  przeszkadzają mi w tak zwanym normalnym życiu, ale się staram, a już na pewno się nie poddam.

A w tej chwili rysuje się na mojej twarzy wielki banan, bo za chwilę wyjeżdżam na obóz. Jadę razem z koleżanką którą dobrze znam i bardzo lubię, więc już na starcie jest dobrze. Oczywiście jak zwykle jestem nastawiona na ciężką pracę, na litry potu, na siniaki, na brak snu, ale również na dobrą zabawę, na masę szczerych rozmów z osobami takimi jaj ja (bratnimi duszami). Jadę przede wszystkim oderwać się od swojej szarej rzeczywistości i poczuć się przez chwilę jak wolny ptak :-)

Do zobaczyska za tydzień. 


czwartek, 4 października 2012

"Ciasne, ale własne"

Oszaleć można!! Nie wiem jak długo jeszcze wytrzymamy. Troje praktycznie dorosłych ludzi w jednym pokoju plus upierdliwy kot. To zdecydowanie tłok.
Nikt w tym pokoju nie ma ani miejsca, ani czasu tylko dla siebie. Ciągle jakieś kłótnie i napięcia. My - czyli ja i mąż jakoś dajemy radę. Jesteśmy dorośli, zaciśniemy zęby i jakoś przetrwamy. Choć czasem nam też psycha siada. Natomiast nasz syn to ma przesrane na całej linii. Nigdy nie przychodzili do niego koledzy, niby ma swoje miejsce do nauki, ale jak tu się uczyć gdy starzy gadają, albo oglądają jakiś film. Nie może jak normalny siedemnastolatek porozrzucać rzeczy i książek po podłodze. Wszystko musi być poukładane na swoim miejscu, bo inaczej robi się niesamowity bałagan i nie ma się gdzie ruszyć. Nie mówiąc o mojej jeździe po pokoju. Zresztą poukładane to zbyt wielkie słowo, wszystko jest poupychane po kątach.
Czasami nie mogę spać, chętnie zamiast przewracać się z boku na bok poczytałabym książkę, ale maż i syn wstają rano przecież nie będę im światłem świecić po oczach. Już nie mówię jak mi jest ciężko się poruszać po tak małej przestrzeni. Wszystkie rogi, kanty, szafki poobijane.
Czasami się dusimy z powodu braku tlenu. Mała iskierka potrafi rozpalić ogień. Ostatnio wykrzyczałam synowi, żeby sobie znalazł szkołę z internatem. Oczywiście miałam potem moralniaka jak stąd do kosmosu. To jasne, ze tak naprawdę tego nie chcę. Ale czasami za blisko nie dobrze.
Kochany chłopak uczy się, uprawia sport, ma swoje pasje, ma sprecyzowane plany na przyszłość, mino, że nie ma warunków nawet żeby sobie spokojnie pomyśleć.

Jak się tak głębiej nad tym wszystkim zastanowić no nawet hasło "ciasne, ale własne" nie działa.

sobota, 29 września 2012

Wakacje nadal trwają :-)

Sama w to nie wierzę, ale jakoś się w tym roku tam mi fajnie układa, że nie mogę przestać się urlopować. Urlopować od mojej szarej rzeczywistości głównie.
Te wakacje zapowiadały się całkiem dobrze, ale przerosły moje oczekiwania - oczywiście na plus.
Najpierw przyjechała moja przyjaciółka - szwagierka (na stałe mieszkająca na obczyźnie) no i jak zwykle nie mogłyśmy się nagadać, wypady na miasto itd.
Potem trzy tygodniowy urlop z rodzinką, na którym czasu nie było myśleć o rzeczywistości: zwiedzanie Wrocławia, turniej piłkarski Masters Polish, następnie dwa tygodnie rehabilitacji do południa, po południu zwiedzanie Dolnego Śląska, góry, zamki, pałace dotarliśmy aż do Harrachova w Czechach.
Nie zdążyłam się jeszcze dobrze rozpakować i wyruszyłam na obóz kobiecy do Kołobrzegu. I myślałam że 9 września moje wakacje się zakończyły.
A tym czasem w czwartek dostałam propozycję kolejnego obozu w Kołobrzegu tym razem szermierczego. Taaaaaa!!!! Czaicie?? S-Z-E-R-M-I-E-R-K-A Nie no, ja już w tym roku dużo rzeczy próbowałam pierwszy raz kręgle, balet, joga, taniec z szarfą, ale że szermierka. hmmm czemu nie?? Może złapię bakcyla i na następną Paraolimpiadę pojadę (oczywiście żartuję). Najbardziej mnie jednak cieszą spotkania z ludźmi, oderwanie od domowych obowiązków, kolejne 6 dni bez gotowania, parania, sprzątania, pełen luz. No i wyruszam 10 października.

środa, 26 września 2012

Ze spraw bieżących ...

 ... wakacje się niestety skończyły, a szkoda bo wyjątkowe były. Ja co prawda sobie je trochę przedłużyłam, zakończyłam 9 września w Kołobrzegu. Przez 6 dni się relaksowałam i zastanawiałam co zrobić z moim życiem dalej. No i podjęłam decyzję, choć po ostatnim weekendzie zastanawiam się czy właściwą. Otóż mam wrażenie, że po raz kolejny porwałam się z motyką na słońce. Rozpoczęłam dwu letnie studium administracyjne, choć po tym co było w ten weekend mam wrażenie, że jestem na prawie z elementami niemieckiego. Mój ojciec zawsze chciał bym została prawnikiem i teraz jego słowa wróciły do mnie jak bumerang. Ja oczywiście jak to ja mam skłonności do przesady, ale prawo cywilne, prawo administracyjne to jak dla mnie za duża dawka prawa, ustaw, paragrafów, przepisów, nie mam pojęcia jak to wszystko spamiętać i zdać egzamin państwowy. Jeszcze nie do końca wiem co oznacza termin "egzamin państwowy", ale takim ma się zakończyć dwa lata nauki. 
Jak zwykle obaw masa, ale co mam robić?? Ta szkoła to dla mnie tak jakby rozrywka, spotkania z ludźmi, rozmowy poważne i te dużo mniej poważne.
Aha do tego wszystkiego zapisałam się jeszcze na rosyjski ... chyba mnie już pogięło do końca, z moją trudnością nauki języków obcych postanowiłam zostać poliglotką ;-) ... angielski już znam perfekcyjnie (oczywiście to żart, co prawda uczyłam się go przez dwa lata, ale że go znam to za dużo powiedziane), niemiecki to tak z przymusu na tej mojej administracji i rosyjski zupełnie z własnej nie przymuszonej woli.
Ja się chyba naprawdę bardzo nudzę i szukam dodatkowych wrażeń. No cóż jedni skaczą na bandżi, a ja zapewniam sobie adrenaliny w szkole.
Oczywiście musiałam trochę powalczyć o przystosowaną salę, o to by zniknął rower z toalety dla niepełnosprawnych, ale chyba się udało teraz tylko trzeba się solidnie zabrać do nauki.

środa, 19 września 2012

"Widzimy ludzi i rzeczy nie takimi, jakimi są, ale takimi, jakimi my jesteśmy."




Dawno mnie tu nie było. 

Po pierwsze to trochę się w moim życiu działo (ale o tym może innym razem). 

A po drugie to jakoś mi weny ostatnio brakuje. Pisząc mój poprzedni blog miałam jakieś takie dziwne poczucie misji. Oczywiście egoistycznie pisałam głównie o sobie, bo to właśnie na swoim przykładzie chciałam całemu światu pokazać, że osoby niepełnosprawne są normalnymi członkami naszego społeczeństwa. Bo ja prawdę powiedziawszy nigdy w życiu nie uważałabym siebie za osobę niepełnosprawną gdyby świat był przystosowany i ludzie na około nie traktowali mnie inaczej. Tak naprawdę to nie kalectwo sprawia, że jestem osobą niepełnosprawną, społeczeństwo na około ze mnie taką robi. Wiem, może jak zwykle przesadzam, ale przecież żyję jak każda inna normalna kobieta. Jestem żoną, matką, piorę, prasuję, sprzątam, gotuję, chodzę na zakupy, do fryzjera, maluje oczy, paznokcie, czasami płaczę bez powodu i śmieję się jak głupi do sera. No powiedzcie sami jak normalna kobieta.
No i tak się zastanawiam czy jest sens pisania dalej bloga. Może i mogę pisać codziennie o tym co zrobiłam na obiad, gdzie byłam i kogo spotkałam itd. Itp. Tylko mi tak naprawdę nie o to chodzi, a i kto by to chciał czytać. Pisać o niepełnosprawności po co skoro ludzie wiedzą już wszystko, a ja jestem tylko głupią kaleką na wózku, która czepia się szczegółów. Na przykład ostatnio usłyszałam od pewnej kobiety jak ona „normalnie” traktuje osoby niepełnosprawne w swojej pracy to aż mi się włos na głowie zjeżył. Gdyby właśnie tak traktowała swoje sprawne koleżanki to długo by się z nimi nie kolegowała, a raczej one bardzo szybko by się od niej odwróciły plecami, niestety owe niepełnosprawne osoby to „normalne” traktowanie musza znosić, bo na nic innego nie mogą liczyć. Albo ludzie uważają, że skoro jest podjazd to już szczyt dostosowania i cała reszta się nie liczy. Paranoja, w naszym kraju nazywa się przystosowanym, przyjaznym niepełnosprawnym budynek który na zewnątrz ma podjazd, nie ważne jest, że w środku budynku jest cała masa schodów, schodków, progów, a windy żadnej, albo do toalety nie sposób się dostać na wózku, albo okienka w urzędach tak wysoko, że urzędnik wcale nie wie, iż stoję po drugie stronie. Nawet sobie nie wyobrażacie ile ja tych „przystosowanych” miejsc spotkałam w swoim życiu. 

No i powiedzcie mi czy jest sens pisania, skoro wszyscy już wiedzą wszystko.

sobota, 11 sierpnia 2012

"Trudno przekonać samego siebie, że miejsce, w którym przebywamy, jest naszym domem, i to nie zawsze jest to miejsce, w którym tkwi nasze serce. Czasami mi się to udaje, a czasami nie."

Wróciłam!! Tęskniłam!!
Ale czy na pewno??
Czy na pewno chciałam wracać??
No ale wróciłam pełna emocji, pełna wrażeń, ale również z przemyśleniami. Czasami trudno jest sobie pewne rzeczy uświadomić. Trudno jest pewne sprawy dopuścić do świadomości. Chyba łatwiej jest kiedy spojrzy się na swoje życie z dystansu, jakby z boku. Spojrzałam i już wiem. Łatwe to nie było, ale czy ktoś obiecywał, że życie będzie proste. No dobra, ale o tych wszystkich przemyśleniach później.

Żeby nie było, o prócz tych wszystkich trudnych przemyśleń, wakacje były super. Najlepsze wakacje jakie do tej pory mieliśmy.
Poznałam cudownych ludzi, choć wątpię by znajomości przetrwały, ale mimo wszystko te krótkie spotkanie z nimi dało mi wiele.
Zobaczyłam niesamowite miejsca, inny świat, a widoki zapierały dech w piersiach.
I strasznie ciężki był powrót do domu, z jednej strony tęskniłam, a z drugiej nie chciałam do niego wracać.

czwartek, 19 lipca 2012

Wakacje ...

Zawsze podczas wakacji ulegam transformacji: wstępuje we mnie lew i szybciej krąży krew. Marszczę groźnie brew, tak wpływa na mnie ten zew.
Do zobaczyska za trzy tygodnie :-)

wtorek, 10 lipca 2012

„Chociaż życie ciąży, a psychika siada, nie mogę się poddać taka moja zasada”.


Mało mnie tu ostatnio, bo jakoś tak mało optymistycznie u mnie. Z niecierpliwością czekam na nasz urlop, mam nadzieję, że po nim będę miała więcej do pisania i mam nadzieję, że moje samopoczucie zdecydowanie się poprawi. Już o niczym innym nie marzę jak tylko o solidnym wypoczynku z dala od szarej rzeczywistości. Ostatnio problemy się piętrzą, a co za tym idzie trudno i optymistycznie patrzeć na życie. Niestety powracają stare demony. Już przestawałam o nich myśleć, już się na nich nie skupiałam, ale jak przychodzą problemy i one wracają do mnie jak bumerang. Staram się zawsze być uśmiechnięta, nie pokazywać na zewnątrz, że coś mnie dręczy. A dręczy czasami tak strasznie, że żyć się odechciewa. Czarne myśli się kłębią w głowie, spać nie dają, łzy się do oczu same cisną.