wtorek, 15 stycznia 2013

"Za­gubiona w swo­jej bez­radności, szu­kam ja­kiejś szczyp­ty radości."

Zima, cholerna zima!! Nienawidzę zimy!! Tak strasznie utrudnia mi życie!! Czy ja już kiedyś o tym pisałam?? Nawet jeżeli to napiszę jeszcze raz.
Trochę białego puchu, a ja staję się bezradna jak małe dziecko. Nie mogę wyjść z domu i poruszać się po mieście samodzielnie. Już dawno odzwyczaiłam się jak ktoś mnie pcha. Oczywiście zawsze potrzebuję pomocy przy ekstremalnych krawężnikach, ale jak spadnie śnieg potrzebuję pomocy nieustannie. Nie odśnieżone chodniki sprawiają, że do kół przylepia się cała masa śniegu, ręce mi wtedy przymarzają, nie ma sił brnąc przez to białe paskudztwo. Nie mówię tu, że chodniki są całkowicie zasypane, ale mino odśnieżania, posypania piaskiem, zawsze zostaje jakaś tam warstwa przymarzniętego śniegu na chodnikach, albo odśnieżona jest tylko wąska ścieżka w której ja się nie mieszczę. Do domu natomiast przywożę z takiej zimowej wyprawy mnóstwo pisaku i soli, co sprawia, że mam już białe smugi na dywanie. Jedno jest wyjście z całej tej fatalnej sytuacji to nie ruszać się z domu i świat oglądać przez okno z mojego siódmego piętra. Ale ja przecież muszę wychodzić, przecież się uczę, a tak po za tym to ja cholerka chcę normalnie żyć. Nawet sobie nie wyobrażacie ile całą moją rodzinkę kosztuje energii ta cała logistyka, żebym mogła dotrzeć do szkoły i z niej wrócić, w weekendy wszystko jest temu podporządkowane. Ani mąż, ani syn nie mogą swobodnie zaplanować sobie dnia, no bo ja, no bo moja szkoła, no bo ten przeklęty śnieg. Z samodzielnej, normalnej, świetnie radzącej sobie mimo wszystko osoby staję się zniedołężniałym człowiekiem. Szlag mnie trafia. No cóż trzeba zacisnąć zęby i przetrwać.

Ja to ja, ale w piątek stanęło całe miasto, autobusy nie jeździły, korki przeogromne, maksymalna prędkość to 30 km/h. Syn ma ze szkoły ponad 20 kilometrów i oczywiście nie było możliwości, żeby dostał się do domu, na szczęście miał gdzie przenocować. Zima wszystkim utrudnia życie. Jak dla mnie śnieg powinien padać w górach, gdzie ludziom on potrzebny do rozrywki, w miastach to przekleństwo dla wszystkich.

piątek, 11 stycznia 2013

"Istnieją różne rodzaje dumy, lecz móc spojrzeć po latach na coś, co się zrobiło, i wiedzieć, że nadal jest dobre lub ważne, to najlepszy z nich."

Jestem potwornie dumna ... tak dumna, że aż trudno to opisać słowami.

Moja dziecko, zawsze było inne od rówieśników. Nigdy nie umiał się przepychać łokciami. Jak stała gróbka dzieci i on nie mógł przejść nikogo nie odepchnął, pokornie stał i powtarzał "przepraszam". Zawsze miał swoje własne zdanie i nigdy nie bał się jego wypowiedzieć. Kiedyś w podstawówce zrobił strajk, zdjął trampki, postawił je na ławce i powiedział, że nie wyjdzie z klasy do póki pani z matematyki mu nie wytłumaczy zadania, którego nikt nie rozumiał, ale wszyscy bali się powiedzieć. Jak wtedy była afera, ja sama byłam przerażona, wylądował wtedy u psychologa. Nigdy nie chodziłam na wywiadówki, ponieważ szkoły mojego dziecka miały zawsze za dużo schodów. Mąż zawsze z wywiadówek przynosił mi informacje, że nie ma problemów z nauką, ale coś jest z nim nie tak, że zachowanie pozostawia dużo do życzenia, że jest niezdyscyplinowany, że dyskutuje z nauczycielami w ten sposób przeszkadzając im w prowadzeniu lekcji. Martwiłam się potwornie. Obwiniałam siebie za to wszystko. Myślała, że źle go wychowałam ucząc go, że nie można na nikogo podnosić rękę, że trzeba używać magicznych słów "proszę", "dziękuję", "przepraszam". Uczyłam go jasno i wyrośnie wyrażać swoje uczucia, mówić o problemach i radościach. Zawsze mu powtarzałam, że jest cudowny i wyjątkowy i żeby nigdy w życiu nie dał sobie nikomu wmówić, że jest inaczej. Tak było w podstawówce.
Przyszedł czas na gimnazjum. Bałam się, bo wiadomo wszem i wobec co się mówi o tych instytucjach. Dla nas gimnazjum było wybawianiem z wszystkich problemów. Nagle zaczęliśmy słyszeć, że mamy inteligentne dziecko, że nauczyciele sobie chwalą jego aktywność na lekcjach, że ma swoje własne poglądy, że super się z nim dyskutuje. Jego indywidualność była doceniana. Chodził na wszystkie możliwe kółka zainteresowań, szukając tego właściwego. Aż w końcu znalazł to co go interesuje naprawdę i tą drogą podąża do dziś. Duma mnie rozpierała kiedy zostaliśmy zaproszenie na uroczystość zakończenia gimnazjum by z rąk dyrektorki szkoły odebrać list pochwalny.
Teraz jest w liceum. Ma swoje zainteresowania. Słucha muzyki innej niż większość nastolatków. Ogląda filmy nie tylko te amerykańskie komercyjne, również te ambitne, te których nie puszczają w kinach. Czyta książki, dużo książek i to jakie książki, aż mi głupio odpowiadać jak się spyta co czytam, bo strasznie blado wypadam z moimi romansami przy jego literaturze. No i uczy się ma ambitne plany na przyszłość.
Wczoraj było zebranie dla rodziców, mąż nie mógł iść, a ja wiadomo. Poinformowałam o tym mejlowo wychowawczynię. Dziś rano w mejlu zwrotnym dostałam informację, że syn ma najlepszą średnią w klasie, że bardzo dużo pracuje, że jest aktywny i systematyczny.
No i co mogę powiedzieć ... serce matki się raduje!!!

poniedziałek, 7 stycznia 2013

"Mówiąc, że siebie znam- wca­le nie jes­tem te­go ta­ka pewna... Pot­ra­fię zas­koczyć... na­wet swe od­bi­cie w lustrze."

Normalnie nie wierzę ... mój mąż się wstydzi, że ma żonę na wózku. Może "wstydzi się" to nie odpowiednie słowo, ale trudno mi to nazwać.
Mój maż jakoś nie angażuje się w życie społeczne wirtualnie, ma co prawda NK i FB, ale jakoś to go nie zajmuje zbytnio. Ostatnio przeglądając moje fotki stwierdził, że musi coś zrobić na swoim profilu FB bo ma jakieś przedpotopowe zdjęcie profilowe i zero innych. Więc wspólnie usiedliśmy  zaczęliśmy szukać fajnych fotek na jego profil i nagle usłyszałam "o to jest fajne tylko wykadruj tak, żeby nie było widać wózka" "CO!!!!!!!!!????????" Zaskoczyło mnie to potwornie, żyjemy z moim wózkiem już 9 lat. Zarówno ja jaki i on. Wydawało mi się, że on nie ma z tym żadnego problemu i nigdy nie miał. To ja się kiedyś wstydziłam wózka, starałam się ukryć pod czapką z daszkiem i ciemnymi okularami. Dziś oczywiście ja się już nie wstydzę wózka. Wstydzę się tego, że jestem gruba, ale nie wózka. To, że wyglądam jak wyglądam mam w jakimś tam stopniu na to wpływ, ale na to że poruszam się na wózku nie ma żadnego wpływu. Nie nałożę na wózek czapki nie witki, nie zacznę udawać, że go niema. Jest i będzie ze mną zawsze i to na pewno nie jest powód do wstydu i ukrywania. Już nie!!!!!!!!!!!!

piątek, 4 stycznia 2013

"Czas nie ma początku ani końca, ma tylko środek, w którym wypadło nam żyć."

Jak tan czas pędzi ... święta i po świętach ... sylwester i nowy rok. No i cholerka znowu jesteśmy o rok starsi.
A ja ciągle mam deficyt czasowy, z niczym się nie wyrabiam. Brakuje mi czasu na komputer, na książki. Ciągle jest coś do zrobienia, załatwienia. Ale nie, ja nie narzekam. Zbyt dobrze jeszcze pamiętam czasy, kiedy nie wiedziałam co zrobić z czasem. Kiedy wpatrywałam się bezmyślnie w okno, albo w ekran komputera i głupie myśli mi do głowy przychodziły, a jedno na co miałam ochotę to płacz. Jak dobrze, że to wszystko już mam za sobą.

A tak a propos braku czasu to szykuje mi się bal karnawałowy ... znacie może jakieś gry i zabawy na taką imprezę (dla dzieci i dorosłych)??

PS: Dziękuję z całego serca za wszystkie życzenia.