czwartek, 29 września 2016

TORUŃ i nie tylko ;-)

Ostatni weekend spędziłam w cudownym miejscu ... moja kochana siostrzyczka uciekając przed ojcem kretynem i nadopiekuńczą mamą, poszukując siebie samej, muszę przyznać, że wybrała piękne miejsce. TORUŃ
Ja co prawda już raz tam byłam, ale w listopadzie. Padało i było przeraźliwie zimno. Jak tylko wsiadłam z samochodu zaraz chciałam do niego wsiadać s powrotem. Tym razem pogoda nas dopieściła. Zarówno pierwszego dnia wieczorem kiedy spacerowaliśmy po rynku było cieplutko, jak i drugiego dnia, kiedy to już w dzień spacerowaliśmy. Zawsze twierdziłam, że polskie miasta mają więcej uroku nocą niż za dnia. Toruń zachwycił mnie również w dzień, a pięknie świecące słońce dodało mu cudowności.
Do tego wszystkiego doznałam wyjątkowych doznań smakowych. Czarne naleśniki z orzechami nerkowca i innymi pysznymi cudami, pączki na gorąco nadziewane rozpływającą się gorzką czekoladą, wyjątkowe lody o niezwykłych smakach. No i jeszcze siostra ze szwagrem postanowili nas do pieścić, zaserwowali nam bezę z bitą śmietaną własnej roboty. Jeszcze długo będę miała wyrzuty sumienia przez to obżarstwo.
A ponad wszystko dawno nie miałam okazji spędzić tyle czasu z siostrą, no i trochę lepiej poznać szwagra. Dodatkowo nasz syn się z nami wybrał, więc był fantastyczny rodzinny czas.



A tak przy okazji zahaczyłam 29 koncert, nie będę mówić kogo :-) Dziwny to był koncert. Najpierw przeraził mnie 27 rząd, potem jak zobaczyłam to miejsce to się załamałam. Nic, absolutnie nic z tego miejsca nie widziałam. Jednak cichaczem, subtelnie, boczkiem, boczkiem, sukcesywnie się przesuwałam, no i oczywiście wylądowałam pod samą sceną. Natomiast publiczność była tak sztywna, że szok. Ludzie nawet tyłków z krzeseł nie podnieśli, na początku miałam wrażenie, że tylko ja wiem po co tam jestem i tylko ja klaszczę. Pod koniec parę osób się podniosło, no i dzieci się rozbrykały. A po autografy została garstka, co akurat nie nie zmartwiło, w końcu nie było przepychanek i można było spokojnie pogadać. I w końcu płyta koncertowa doczekała się podpisów.  Trochę z tym zachodu było, bo chłopaki mają czarne markery i autografów nie było by widać. Ja miałam biały i dlatego czekałam na spokojniejszy czas, żeby można było robić podmiankę.


No i jeszcze to, oczywiście fotek jest więcej, ale to jedno warte specjalnego pokazania. Mynio jak zwykle szalał, a zobaczyłam co wykonał dopiero przeglądając fotki :-)



czwartek, 22 września 2016

Takie oto fantastyczne spotkanie:


Żeby nie było, że ja tylko Enej i Enej :-) Wyciągnęłam syna na spotkanie autorskie "mamo, ale ja nawet nie wiem kto to jest, nie znam człowieka" "no to poznasz". No i wracał do domu pod wielkim wrażeniem, dzierżąc w dłoni książkę z autografem.
Uwielbiam spotkania z takimi ludźmi, którzy mają coś ciekawego do powiedzenia. Uwielbiam ich słuchać, a dodatku słuchać takiego głosu to bajka. I pomyśleć, że przez wiele lat słuchałam tego głosu w radiu. Zawsze uwielbiałam ten głos.
Jestem ciekawa czy wiecie kto to??

niedziela, 18 września 2016

Paraolimpiada ... parażycie ...

Jakoś mi tak dziwnie.
Właśnie skończyła się paraolimpiada.
90 niepełnosprawnych sportowców wysłała Polska, zdobyli 39 medali, natomiast sprawnych sportowców w olimpiadzie wzięło udział 238 - medali 11.
A teraz przeliczymy to na czas antenowy, na ilość wypowiedzianych słów itd.
Nad każdym "zdrowym" medalem, rozpływano się wszędzie, w głównych informacjach rozpływało się w zachwytach. O medalach "niepełnosprawnych", gdzieś tam mówiono, gdzieś tam pisano, ale zawsze to było gdzieś w tle.
Powiedzcie mi dlaczego?? Bo co, bo to mniej widowiskowe?? Bo człowiek, na wózku, bez rąk, bez nóg, niewidomy, trochę wykrzywiony, pokrzywdzony przez los jest mniej atrakcyjny?? Bo to nie ładnie wygląda w TV??  
Dziś jeden z zdrowych medalistów olimpijskich, mówił o braku pieniędzy, że zdobyli tak mało medali bo trenują w złych warunkach, bo się w nich nie inwestuje. Mówił to człowiek z logo bogatego sponsora na piersi. Bardzo nie wiele niepełnosprawnych sportowców może liczyć na jakiegokolwiek sponsora. Trenują w tych samych warunkach co sprawni, a może i w gorszych, bo większość obiektów sportowych nie jest przystosowanych dla potrzeb niepełnosprawny. Bardzo często jest tak, że ci ludzie muszą sami zapracować, na sprzęt, na wynajęcie hali, nikt im tego nie za sponsoruje. Nie jedno krotnie dla niepełnosprawnego sportowca same dojechanie na trening to wyczyn. A jednak im się chce, zdobywają medale, a ich ojczyzna nawet nie potrafi być z nich dumna.
Na tak zwanym zachodzie sponsoring niepełnosprawnych sportowców to dla firm duma, to prestiż, to honor. W naszym kraju to nadal wstyd. Niepełnosprawność to coś potwornego, to coś czego trzeba się bać.
Niepełnosprawny żyjący normalnie, pracujący, mający rodzinę to egzotyka. O takich ludzie mówi się jak o jakimś niesamowitym zjawisku.
Jestem równie dumna z naszych niepełnosprawnych sportowców, jak  i ze sprawnych. Wszystkim im ogromnie gratuluję!!!!

piątek, 9 września 2016

Śmiać się czy płakać??


Otóż muszę iść do szpitala na zabieg, jak to lekarz powiedział rutynowy. Niech on sobie mówi "rutynowy", dla mnie to żadna rutyna. Pierwszy taki i mam nadzieję jedyny. Potwornie się boję, jestem zdenerwowana jak diabli. To mnie będzie bolało, to ja będę cierpiała tu nie mam mowy o żadnej rutynie.
Ale też nie to mnie najbardziej dobiło.
W sekretariacie, gdzie wpisywano mnie na listę zabiegów, zadaję rutynowe pytanie:
- Czy odział jest przystosowany??
- Chyba nie - brzmi odpowiedź.
- No to jak??
- Zawołam oddziałową.
No i przychodzi pani oddziałowa, zadaje to samo pytanie i widzę zmieszanie na twarzy, doprecyzowuję:
- Najbardziej mi chodzi o łazienkę i toaletę!!
- No łazienkę to my mamy taką przystosowaną, ale toalety to nie.
- Czy ja mogę zobaczyć??
No i pani oddziałowa prowadzi mnie do łazienki. Jest!! Oczywiście składzik rzeczy niepotrzebnych, aż drzwi się nie dało otworzyć, ale jest, duża, wygodna i podobno odpowiednie krzesełko gdzieś tam mają.
Niech mi wszyscy wybaczą, grzecznie i dosadnie mówię:
- Ja tu będę 6 listopada i proszę uprzejmie, niech to będzie uprzątnięte i to krzesełko niej się znajdzie!!
Może do zabrzmiało jak rozkaz, może to było grubiańskie, ale do cholery chyba mam prawo chorować jak człowiek i nie zarastać brudem.
Idziemy do toalety, owszem wjadę, nawet zamknę za sobą drzwi, tylko uchwytów brak. Poradzę sobie. Natomiast propozycja pani oddziałowej mnie zabiła.
- Tu jest tak rura od kaloryfera to się pani przytrzyma.
Śmiech mnie ogarnął.
- W listopadzie to ta rura podejrzewam, że będzie gorąca, a po za tym jak urwę.
Po czym pani szarpie ową rurą.
- Mocno się trzyma.
Ja na prawdę nie wiedziałam czy płakać, czy się śmiać??
No i jeszcze kwestia łóżek, wysokie jak cholera, żadnej regulacji.  Zejść to zejść, zeskoczę, dam radę. Nie wiem tylko jak się wdrapię na łóżko, jeszcze przed operacją jakoś się wciągnę, ale co będzie po to mnie przeraża.
Na koniec się pani pyta na co przychodzę, więc mówię, Pani westchnęła z ulgą. Pewnie pomyślała "rutyna".
Żegnając się z miłą panią oddziałową tylko dadaję:
- No mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji i nie będziemy się ze sobą długo męczyć.
Pani z przerażeniem w oczach kiwa tylko głową.

No jasna cholera, czy ja wymagam cudów?? A po za wszystkim, nie przystosowane sklepy, urzędy, muzea jestem wstanie przemilczeć. Ale do cholery to jest szpital z założenie dla chorych ludzi. I ci chorzy, cierpiący ludzie pełni trosk i obaw o własne zdrowie, powinni czuć się przynajmniej bezpiecznie i komfortowo.

środa, 7 września 2016

Dumna mama!!!!!!!!!

Mój syn w przyszłym tygodniu kończy 21 lat.
Rany jaka ja jestem stara.
I jestem potwornie dumna z mojego dziecka.
21 lat taki szalony wiek prawda?? Młody, przystojny, zdrowy - student. Powinien się bawić, szaleć, korzystać z życia.
Mój kochany synek i owszem wychodzi wieczorami z domu, ale pobiegać. Trenuje biegi przełajowe. To jego sposób na rozładowanie emocji.
Ostatnio miał trzy dniowe zawody. Bieg nocny, bieg dzienny i bieg ekstremalny. Po tym biegu ekstremalnym wrócił do domy cały ubłocony. Nigdy w życiu moje dziecko się tak nie ubrudziło, nawet jako mały chłopiec.
To taka mała reprezentacja jego medali z różnych zawodów. 
O tym już kiedyś pisałam, rysowanie to jego sposób na odpoczynek. A to mała próbka jego rysunków:





















Imprezy, a i owszem, ale tak ewentualnie raz w miesiącu i nie więcej niż dwa piwa.
Na studiach sesje zalicza w terminach zerowych.
Jest teraz na trzecim roku prawa, a drugi rok zakończył z super wynikiem i ma szanse na stypendium naukowe.
Do tego wszystkiego znalazł sobie pracę w kancelarii radcowskiej, na początku miała to być tylko krótkotrwała praktyka, po czym zdecydowali się z nim podpisać umowę. Przez co nie miał wakacji, owszem był 4 dni na festiwalu OFF w Katowicach, ale co to za urlop. Ani słowa narzekania. "Czas dorosnąć" - mówi.
Od października będzie musiał pogodzić studia z pracą w kancelarii. Trochę się o to martwię, ale ufam mojemu dziecku i jak mówi, że da radę to da :-)
W październiku, ma okazję pojechać na festiwal do Warszawy, gdzie będzie grał zespół, który bardzo lubi, ale się waha. "Synku pracujesz, studiujesz, musisz się jakoś rozerwać", ale on nie chce wydawać za dużo pieniędzy, bo stwierdził, że pora zacząć zbierać na aplikacje. Moje odpowiedzialne dziecko. "Ale jesteś młody, korzystaj jak możesz, kiedy będziesz się bawił i jeździł na koncerty??" "Mamo jak będę miał tyle lat co ty"- i tu śmiech. No tak matka za młodu się nie wyszalała i na koncerty nie jeździła to teraz nadrabia. Chyba mu zafunduję ten festiwal.

niedziela, 4 września 2016

Jak fajnie mieć idoli ;-)

Miałam pisać o czymś innym, bo życie dało mi kolejnego kopniaka i chyba wyląduje na stole chirurgicznym, ba na pewno na nim wyląduje, pytanie tylko: kiedy?
Ale nie, nie będę o tym pisać.
Po raz kolejny wam po przynudzam "jak fajnie mieć idoli" ;-)
Kolejny koncert, kolejne spotkanie.
Dożynki ... ja chyba nie lubię takich, mało miejskich spędów. (Sorki za wyrażenie, ale sama w takich uczestniczę, kiedy są dni naszego miasta, no cóż z braku laku i kit dobry) No więc podążając za moimi idolami wylądowałam na takowej imprezie. 
Dziki tłum, nadgorliwa ochrona i ja. 4 godziny przed sceną by móc być blisko i wszystko dobrze widzieć  i tak stałam gdzieś z boku, podpite towarzystwo dawało się we znaki. I do tego wszystkiego miałam okazję zobaczyć jakieś dziwne twory i o ile Disco Polo to coś mi znanego, ale Góralskie Disco Polo to zupełna nowość. Dałam radę.
Doczekam się gwiazdy wieczoru. Mojej gwiazdy. Koncert jak zwykle super. A po koncercie jak zwykle króciutkie spotkanie, kilka słów, choć pewnie było by lepiej, ale powalił mnie burdel organizacyjny.
Taka zabawna sytuacja ... rozmawiam z Myniem i nagle podbiega organizator, z którym się wcześniej wykłócałam, bo twierdził, że jestem zagrożeniem dla ochrony, a co za tym idzie dla całego tego dzikiego tłumu. A więc ów pan odbiega z pytaniem (pewnie zobaczył nasze przytulaski, uśmiechy, stwierdził, że zabłyśnie przed gwiazdą, że on taki dobry dla takiej niepełnosprawnej), "i co zadowolona??" po czym Mynio po przyjacielsko klepie mnie po placach, puszcza oczko "jak zawsze prawda, my z Magdą świetnie się znamy i zawsze jest super". Mina pana organizatora, bezcenna. Pewnie pan jakby znał sytuację wcześniej to by inaczej mnie potraktował.
Mniejsza o to, chłopaki jak zwykle nie zawiedli.
Fajnie jest ich tak stopniowo poznawać. Z biegiem czasu wszystkich widzę w innym świetle. Powoli ja nabieram coraz więcej odwagi na rozmowy, a oni się otwierają. Wczoraj na przykład trochę pogadaliśmy z Damianem, który na początku wcale się nie odzywał, nawet się zastanawialiśmy czy on wogle mówi, a tu ze spotkania na spotkanie rozmawia się co raz fajniej.








piątek, 2 września 2016

Oto ja ...

... w całej okazałości.
Jak to jest, że człowiek pół dnia się na gada, na poci, na wymądrza, a potem ciach i zrobią z tego parę minut. I do tego wszystkiego puszczą akurat to nie najmądrzejsze co człowiek mówił.