Jakie to życie jest popieprzone.
Chciałam wczoraj usiąść do komputera i ponarzekać trochę na mojego syna. Wkurzył mnie wczoraj rano niemiłosiernie. Gówniarz jeden!!!!!!!!!
To co się stało potem zmieniło wszystko. Wieczorem mój syn pił ze mną piwo, trzymał mnie za rękę, a ja ryczałam.
Zmarł mój kolega. Piszę kolega, bo on zawsze mówił, że przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Poznałam go pierwszego dnia mojej pracy, mieliśmy razem szkolenie. Moje pierwsze, jego kolejne, bo to już stary wyjadacz był. Od tamtej pory to on pierwszy codziennie mówił mi "Dzień dobry". Zdecydowanie nadawaliśmy na tych samych falach. Potrafiliśmy gadać bez końca o wszystkim i o niczym. Nigdy się nam nie kończyły tematy. Gadaliśmy całe 7 godzin w pracy, a potem jeszcze popołudniami i wieczorami. Mój mąż się nawet o to wkurzał, może był nawet trochę zazdrosny o te nasze pogaduchy. To nie pojęte jak można się przywiązać do człowieka tak naprawdę nigdy go nie widząc live. Skayp, telefon, ale mieliśmy plany. Oboje zaklepaliśmy sobie urlop, żeby mieć długi majowy weekend wolny i mieliśmy z mężem jechać do niego. Mieliśmy się poznać naprawdę, często się zastanawialiśmy czy na żywo też zaiskrzy. Mówił: "jak byśmy razem pracowali w jakimś normalnym biurze to w przerwie robił bym nam kawy i zajadali byśmy Twojego sernika".
Rany jak on bardzo się bał, mówił że cały się trzęsie i nie śpi po nocach. Rozmawiałam z nim ostatni raz trzy dni przed śmiercią, strasznie źle się czuł, miał mieć trzecią sesję w komorze hiperbarycznej i miał nadzieję, że to już ostatnia i potem będzie tylko lepiej. Miał tyle planów, w sierpniu miał jechać na wesele, miał mi zaprojektować mały, biały domek nad jeziorem bez komarów ;-) Był zaledwie 2 lata starszy ode mnie.
Nie mogę przestać o nim myśleć. O nim i o jego córce, którą zostawił samą. Dziewczyna dopiero skończy 18 lat, w maju ma maturę. Jej matka ich zostawiła, kiedy była mała, sam ją wychowywał, nie miała zupełnie kontaktu z matką. A z ojcem była bardzo związana, mówił że mają tylko siebie.
Mówił jeszcze coś, jak się wkurzałam, jak na coś narzekałam "bosze znowu płaczesz" tak strasznie mnie to denerwowało, a teraz płaczę naprawdę i dużo bym dała żeby to usłyszeć.
Nie wiem jak ja jutro będę pracować, nie usłyszę jego "Dzień dobry", a jeszcze będę musiała obdzwonić jego klientów.
Przykro mi Magda :( Śmierć zawsze przychodzi w nieodpowiednim momencie :(
OdpowiedzUsuńNie mam słów pocieszenia.....:(
OdpowiedzUsuńsmutno na sercu, też podobnie odczuwam, ból, żal... ach
OdpowiedzUsuńMasakra, bardzo ci współczuję. Ogromnie też przykro mi z powodu tej młodej dziewczyny. To zdecydowanie za wcześnie by zostać osieroconą. Mam nadzieję, że mimo to nie załamie się i uda jej się zdać maturę i realizować jakieś dalsze życiowe plany.
OdpowiedzUsuńTobie również życzę wytrwałości. Pustki po tak dobrym przyjacielu na pewno nikt nie wypełni, ale może uda ci się jakoś z tym żyć wykonująć dalej dobrze swoją pracę.
Ot, życie... Mnie też w ostatnich dniach spotkała podobna historia. Odeszła koleżanka. W najbliższych dniach odejdzie następna. A my musimy żyć.
OdpowiedzUsuńWspółczuję.
W takiej sytuacji nie ma slow,ktore pociesza...przytulam :***
OdpowiedzUsuńbardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuń