niedziela, 28 lutego 2016

Charytatywnie

Wczoraj moje miasto grało charytatywnie dla trójki bardzo chorych dzieciaków.
Jak to dobrze, że są na świecie ludzie, którym leży na sercu dobro innego człowieka. No i jest u nas parę takich osób, którzy potrafią skrzyknąć prawie całe miasto i pomagać. Wczoraj czułam moc w narodzie i aż serce się radowało. Mam ogromną nadzieję, że udało się zebrać sporą sumę, która choć w części pokryje potrzeby tych dzieciaków.
Gwiazdą wieczoru był Bednarek. Zagrał oczywiście charytatywnie. Bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, bo zagrał, normalny, pełnometrażowy koncert. Do tej pory jak przyjeżdżały do nas tzn. gwiazdy charytatywnie to tak szczerze mówiąc walili trochę lipę. Dwie, trzy piosenki i odbębnione. A tu chłopak dał z siebie wszystko.
Koncert oczywiście super, ale mnie jednak nie porwał i chyba wielką fanką Bednarka nie zostanę. Bardzo sympatyczny młody człowiek, ale moich ukochanych Enejowych chłopaków nie przebił. 



piątek, 26 lutego 2016

Niepełnosprawność kontra kobieta, żona, matka i do tego jeszcze pracownik.

Może wy się nade mną trochę poużalacie ... nie cholera ja wcale tego nie chcę.
Dobija mnie fakt, że osoby niepełnosprawne traktowane są w naszym kraju, jak ludzie drugiej kategorii. To są Ci co nie radzą sobie z sobą, z życiem. Tacy roszczeniowi, niedołężni i trzeba im koniecznie pomagać. Czasami jak ktoś biegnie, wyprzedza mnie i otwiera mi drzwi to mam ochotę przyspieszyć i pokazać, że ja umiem szybciej jeździć i z drzwiami sobie świetnie radzę sama. Oczywiście żeby nie było, jestem wdzięczna za każdą pomoc, za każde otwarcie drzwi. Choć kiedy mężczyzna otwiera przede mną drzwi wolałabym, żeby to robił z racji, że jestem kobietę, a nie osobą niepełnosprawną.
Tylko cholera dlaczego u mnie w domu się nade mną nie użalają i nie spieszą z pomocą??
Na przykład dziś 7 godzin w pracy, a po pracy czekała na mnie kuchnia jak po bitwie warszawskiej. Zlew, pełen naczyń, szafki upaprane nie do końca wiem czym. Na kuchence zagnieździł się sos pomidorowy. Na podłodze ktoś porozlewał herbatę, a że podłoga biała to zostały wielkie brązowe plamy. Na szczęście dziś obiadu nie musiałam gotować, bo moi panowie posilili się tym co ugotowałam dnia poprzedniego. W pralce pranie do powieszenia, które oczywiście wstawiłam przed pracą i które to ja zdejmę jak wyschnie, poskładam i do szafek powkładam. W pokoju czekało na mnie odkurzanie i wycieranie kurzy. I tak jest oczywiście niemalże codziennie.
Myślałam, że szlag mnie trafi. Jeden do pracy na popołudnie, no to palcem nie kiwnął, bo przecież nie będzie się męczył przed pracą. Ja oczywiście po pracy mogę, bo to przecież inna bajka. Siedział całe przedpołudnie przy kompie i filmy oglądał. Drugi miał ciężką sesję i od paru dni leży do góry brzuchem i książki czyta. Z łóżka wyłazi tylko zjeść i pobiegać. Jak zaczęłam wrzeszczeć, to stanął w kuchni z wiadrem, mopem i walnął tekst "jak już tu skończysz to ja umyję podłogę". Nosz kurna łaskawca jeden.
Sama jestem sobie winna!!!!!!!!! Bo cholera rozpieściłam ich jak dziadowskie bicze. To, że jestem niepełnosprawna, chciałam im koniecznie wynagrodzić, sama teraz nie wiem czemu i co. Mieli wszystko podane pod nos. Chciałam wszystkim na około pokazać, że niepełnosprawność nie oznacza niedołęstwo i oczywiście wszystko sama. Cholerna Zosia Samosia. No i mam teraz.
Ja nie mówię, kochane są te moje chłopaki, ale czasami do szału mnie doprowadzają  tym, że oczywiście oni wszystko zrobią, ale trzeba im palcem pokazać. Śmieci się mogą z szafki wysypywać, a oni nie wyrzucą "bo nie powiedziałaś". Do podłogi się im kapcie przyklejają, a oni nie umyją "a mówiłaś coś??" no cholera mi się tam koła nie przykleją. Pranie w pralce może zgnić, ale to przecież ja je wstawiła.
Oczywiście jak im zrobię od czasu do czasu porządną awanturę to chodzą jak szwajcarskie zegarki, nawet herbatkę mi pod nos podsuwają, tak przez tydzień.
Dlatego cholernie krzywdzące są dla mnie opinie o niepełnosprawnych w naszym kraju. Ja tak naprawdę żyję, robię wszystko jak każda inna kobieta. Owszem sama po schodach nie wejdę i okien nie umyję, choć z tymi oknami to bym pokombinowała i jak bym się postarała to też bym umyła. Poruszam się tylko inaczej, zamiast stukać szpilkami to się toczę.

czwartek, 25 lutego 2016

Na luzie :-)

Zainspirowana Rybenka 
Otóż posiadam w domu całe mnóstwo tak zwanych kurzołapek. Słoników, aniołków, kotków itp.
Mam też bardzo wyjątkowe figurki.
Zrobiłam mojemu mężowi imprezę na 30 urodziny, dawno to było, ale prezenty podostawały nie zapomniane. Była gipsowa prezerwatywa, uśmiechnięta, zakończona fantazyjnym pomponem. Dwie świnki, gdzie jedna właziła na drugą od tyłu w wiadomym celu, nawet się wtedy śmiałam, że to tak trochę nasza podobizna. Cycata pielęgniarka. Grzechomiesz zakończony prawdziwą prezerwatywą, na szczęście nie używaną i w opakowaniu.  I jeszcze kilka takich gadżetów o zabarwieniu erotycznym. Mój maż zagospodarował na te swoje cuda jedną półkę w domu i tak to wszystko dumnie prezentował. Jakiś czas potem przyszedł ksiądz po kolędzie już na samym początku, jeszcze podczas śpiewania kolędy jego wzrok powędrował na ową półeczkę i tak przez całą kolędę zerkał w jej stronę, a do tego jeszcze nasz uroczy kotek uparcie właził mu pod sułtane. Niezły mieliśmy ubaw.
Sobie również na 30 urodziny zorganizowałam imprezę, babską. I moja kochana szwagierka, wpadła na genialny pomysł kupić mi wibrator, taki prawdziwy, najprawdziwszy, różowy,  na baterie. Od razu go ochrzciłyśmy Mario. No i jak kilka bab się dorwało do tego cuda techniki, to żadne zdjęcie z mojej trzydziestki jest nie do pokazania. Po pierwsze każda chciała mieć foto z mim nowym przyjacielem i żeby to zdjęcie było normalnie, oczywiście, że nie. Ubaw miałyśmy nie z tej ziemi, a jak nam trochę przeszło szaleństwo na punkcie Maria to zajął honorowe miejsce na samy środku stołu pomiędzy sałatkami i takim sposobem jest na każdym zdjęciu. 



Bo życie trzeba przejść tak aby było wstyd opowiadać, 
ale mile wspominać ;-)

poniedziałek, 22 lutego 2016

Winda kontra windziarz.

Mogę sobie znowu ponarzekać, pomarudzić??
Od jakiegoś czasu mamy problem z prądem w bloku. Blok z czasów głębokiego PRL-u, a co za tym idzie cała instalacja również. No i dzieją się różne dziwne rzeczy, korki wywalają, kontakty się palą, prąd na klatce schodowej jest, a w mieszkaniach nie, albo odwrotnie, światło przygasa, żarówki się palą, a nawet strzelają. Tydzień temu w sobotę coś poszło poważnego, bo panowie elektrycy biegali jak z przysłowiową s****ą. Najgorszy był fakt, że akurat byłam na dole, jakieś dwie godziny wcześnie wyszłam spotkać się z przyjaciółką. Wracam, a tu taki klops. Pogadałam z miłymi panami i na szczęście udało im się coś tam naprawić, ale kazali się uwijać, bo tak naprawdę nie wiedzą co się stało i nie ręczą, że zaraz coś znowu im nie walnie. No to ja czym prędzej do windy, cholerka nie działa. Telefon do pana windziarza, zjawił się zadziwiająco szybko. Ale jak pech to pech, okazało się, że coś tam w windzie się spaliło, od tego wyłączania i włączania prądu i do poniedziałku nie uda mu się wymienić, bo sobota, bo nie ma gdzie kupić, bo nie ma mu kto pomóc i takie tam. No OK, złośliwość przedmiotów martwych. Do nikogo pretensji nie miałam, ani do elektryków, ani do pana windziarza. No zdarza się, nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz. Zabiły mnie natomiast jego słowa.
"To po co Pani wogle z domu wychodziła?"
No jasna cholera, bo mogę!! Przecież jestem wolnym człowiekiem. To ja mam siedzieć w domu i nosa z niego nie wystawiać, bo się może coś zepsuć??  Gdybym człowiek wiedział, że się przewróci to by się położył. Ludzie to jednak powinni czasami się zastanowić zanim coś powiedzą. Ja oczywiście na początku się wpieniłam, ale dziś się z tego śmieję, niestety znam takich co by takie słowa wzięły sobie do serca.
Dodam tylko, że miły sąsiad, syn i mąż na zmianę w pięć minut mnie wciągnęli na te moje cholerne VIIp.
Dodam jeszcze, że w tygodniu wymienili całą trafostację przy bloku, więc może w końcu się unormuje. 

PS: Tylko proszę, nie pytajcie się mnie czy nie mogę się zamienić na mieszkanie niżej??!! Oczywiście, że gdybym mogła to bym się zamieniła, to jest moje największe marzenie. Ale nie mogę i nawet nie chce mi się już o tym gadać, bo na samą myśl doła łapię.

niedziela, 21 lutego 2016

Wyznanie ... toż to szok.

To jest niesamowite. Z jednej strony bardzo miłe, ale z drugiej hmmmm trudno powiedzieć.
Otóż wczoraj kolega wyznał mi miłość. Ale jak mi ją wyznał?? Na Facebooku. Na początku myślałam, że to całkiem miły żart, dziwny, ale jednak miły. Po czym okazało się, że facet nie żartuje.
Przyznam się nie skromnie, że to jakaś zbytnia nowość nie jest. Zdarzało się już, że faceci wyznawali mi głębsze uczucia. Trochę to może i dziwne, bo żadna ze mnie piękność, sporo kilogramów za dużo, no i ten wózek, ale z reguły byli to chłopaki z mojego środowiska. Niepełnosprawni, a w środowisku niepełnosprawnych uchodzę za osobę strasznie silną, twardą, taką co to się nigdy nie poddaje, której się udało. Każdy niepełnosprawny jednak wie, że w to "udało się" trzeba włożyć cały ogrom pracy, a skoro ja mam męża, tworzymy dobry związek. Mój maż zawsze jest koło mnie, zawsze blisko, we wszystkim mnie wspiera i przez tyle lat żyjemy w harmonii to coś musi we mnie jednak być. Do tego mimo niepełnosprawności urodziłam syna i wychowałam go na fantastycznego młodego człowieka, który też zawsze staje murem z mamusią. Gdzieś to wszystko pewnie sprawia, że w oczach innych niepełnosprawnych staję się kimś wyjątkowym.
No i zdarzało się, że ktoś tam się odrobinę we mnie zadurzył. Dostawałam smsy w środku nocy, zdarzyło się też śpiewnie serenad przez telefon. Jakoś zawsze udawało mi się wytłumaczyć, że mam męża i tyle.
Teraz też pewnie skończy się poważną rozmową.
Ale nie powiem, tym razem doznałam lekkiego szoku, bo znam gościa ładnych parę lat. Kiedyś kiedyś razem bawiliśmy się na weselu mojej kuzynki. Jeszcze wtedy chodziłam. Po latach spotkaliśmy się w szkole. No i tak do tej szkoły przez te 6 lat razem chodziliśmy. Było parę imprez zakrapianych alkoholem.  Było też mnóstwo poważnych rozmów. No fajnie mi się z gościem rozmawia, ale cholera tylko rozmawia. Facet po pięćdziesiątce, po przejściach, mogło by się wydawać poważny, a tu takie teksty. Trochę sobie żartowałam, że miał 6 lat, żeby mi wyznać miłość w oczy, a on zaraz po zakończeniu szkoły robi to wirtualnie, a okazało się, że on wcale nie żartuje. Mam nadzieję tylko, że przemawiał przez niego alkohol wypity w samotności i jak tylko wytrzeźwieje to sobie wyjaśnimy sprawę jak dorośli ludzie. 

sobota, 20 lutego 2016

WOLNE WEEKENDY!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Dobra koniec tego smęcenia ... choć nie obiecuję, że na zawsze zarzucam narzekanie. Pewnie jeszcze miliony razy zarzucę was nie wesołymi, dręczącymi mnie myślami.
Póki co spieszę donieść, że właśnie zakończyłam edukację.
Czy na zawsze nie wiem, do września na pewno :-)
Ta cała szkoła to był jednak dobry czas. Prawie 6 lat temu zaczynałam szkołę, jako zagubiona, zalękniona i zamknięta w sobie myszka. Nauka dodała mi pewności siebie. Nauczyła mnie ponownego bycia wśród ludzi. Po paru latach siedzenia w domu i bania się wyjść samodzielnie na ulicę, odnalazłam się w środowisku całkiem nowych ludzi. Stałam się bardziej samodzielna. Poznałam swoją wartość, doszłam do wniosku, że jeszcze wszystko przede mną. Wózek przestał być dla mnie ograniczaniem, okazało się, że dużo potrafię i jeszcze więcej mogę.
Ludzie, którzy w tym wszystkim byli najważniejsi dali mi siłę do walki o siebie, pokazali mi, że nadal jestem częścią tego społeczeństwa, nauczyli od nowa rozmawiać, bawić się, cieszyć się życiem.
Jestem co prawda trochę zmęczona i po raz kolejny mówię "NIGDY WIĘCEJ SZKOŁY",  ale już dwa razy tak mówiłam i się złamałam. I teraz ciągle mam w głowie, a może by tak jeszcze informatyka, albo coś z kadrami.
Póki co na razie cieszę się: w końcu WOLNE WEEKENDY!!!!!!!!!!!!!!!!!!

czwartek, 18 lutego 2016

Samotność w tłumie.

Czasami czuję się tak cholernie samotna.
Przyjaciółka od dwóch lat świata po za córeczką nie widzi ... nie mam pretensji, tak długo na nią czekała ... cieszę się jej szczęściem i nie chce mącić moimi problemami.
Druga przyjaciółka mieszka na stałe w Szkocji ... daleko cholera, co prawda rozmawiamy przez telefon tak miej więcej raz w tygodniu nawet i godzinę, ale ona tam na obczyźnie ma mnóstwo swoich problemów  ... samotna, ciężko pracująca matka dwójki dzieci.
Siostra właśnie urządza się ze swoim narzeczony w całkiem nowym mieście, 350 kilometrów ode mnie.
Mama hmmm mama martwi się teraz swoimi młodszymi dziećmi, bo oni właśnie startują w dorosłość.
Ukochana babcia ma już 85 lat ... przecież nie będę jej niepokoiła moimi rozterkami.
W domu mam dwóch facetów ... syn i mąż ... fantastyczni faceci, ale to zawsze faceci, tacy twardzi, dla nich jakieś większe okazywanie uczucia, czy słabości jest nie męskie ... i zawsze słyszę "czy ty przypadkiem nie przesadzasz??".
Wczoraj spotkałam się z koleżanką, za dużo powiedzieć przyjaciółką, ale dobrą koleżankom ... miło było pogadać, no ale to ona ma problemy z nowym facetem, no i dokładnie w Dzień Babci jej babcia zginęła w wypadku samochodowym i to prawie na jej oczach ... gdzie przy tym wszystkim moje problemy. 
Nawet nie wiem czy tu jest sens pisać, bo nie wiem czy ktoś to czyta.
Takie mam dziwne poczucie samotności w tłumie.
A ja po prostu chciała bym się wypłakać w czyiś ramionach. Żadnych słów, żadnych złotych rad, żadnego pocieszania. Niech mnie ktoś po prostu przytuli, a ja wyleję problemy ze łzami. 

niedziela, 14 lutego 2016

Walentynki

Dziś Walentynki. Święto dla jednych miłe, dla innych kiczowate. Trochę denerwują mnie teksty typu "że kochać się powinno przez cały rok, nie tylko w ten dzień". No oczywiście, że kocham cały rok, ale przecież nigdy nie zaszkodzi jak tego dnia podaruję mężowi i synowi słodkie serduszko i miło jak mąż i syn podarują mi bukiet czerwonych róż.
Ale w sumie ja nie o tym chciałam.
Dokładnie rok temu, właśnie w Walentynki zaczęła się moja wielka przygoda. Mąż zabrał mnie na spotkanie z ósemką wspaniałych chłopaków. I to był najwspanialszy prezent jaki mógł mi zrobić właśnie z miłości. I co z tego, że zamiast jemu tego dnia wyznawałam uwielbienie innym facetom, a on się z uśmiechem temu przysłuchiwał. Najważniejsze to zaufanie.A to jaką sprawił mi radość i jak bardzo byłam szczęśliwa tego dnia bezcenne.
A wieczorem w hotelu już tylko we dwoje piliśmy szampana z plastikowych kubeczków, jedliśmy kabanosy i sałatkę śledziową prosto z opakowania plastikowymi widelczykami. Romantyzm nie z tej ziemi :-) Ale nie ważne jak, gdzie i kiedy, ważne z kim i że szczerze.

czwartek, 4 lutego 2016

Najmilszy rozdział "ENEJ"

Wiem, mam świra, a wy już pewnie tego macie dosyć, ale ja jeszcze nie mam i za każdym razem nakręcam się jeszcze bardziej i nie mogę się oprzeć.
Są dla mnie jak idealna psychoterapia. W dzień koncertowy, od rana się uśmiecham, wszystko widzę w pięknych barwach, nic nie jest w stanie mnie wyprowadzić z równowagi. Jedyne zmartwienie to czy uda mi się zająć miejsce w pierwszym rzędzie. A jak już znajdę się przy scenie to nic więcej mi do szczęścia nie potrzeba. Wyłączam myślenie, nie ma bólu, trosk, zmartwień, jest zabawa.
No i w styczniu pokonałam 250 kilometrów w jedną stronę by być na swoim 15 koncercie. I tu pomógł mi po raz kolejny wózek, ochrona się zlitowała, bo było zimno i padał śnieg i wpuściła mnie odrobinę wcześnie, więc znalazłam się na wielkiej hali sportowej pierwsza i mogła sobie wybrać miejsce.  Oczywiście niestety też nie bez przeszkód, bo pan ochroniarz nakazał mi zająć bezpieczniejsze miejsce, gdzieś dalej, albo z boku, nie w centralnej części. Oj oburzyłam się, a co ja gorsza, że nie w centralnej części tuż pod sceną. Nie zamierzałam się ruszyć, przesunąć, a po za tym przecież to nie mój pierwszy raz. Mąż oczywiście przekonał nadgorliwego pana ochroniarza, że on mi krzywdy nie da zrobić i mnie przypilnuje, a z mojego ślubnego kawał chłopa to ochroniarz odpuścił. I bawiłam się cudnie. Tego mi było trzeba, energii, mocy, której sobie sporo ukradłam od chłopaków. Szalałam jakbym miała 15 lat, a co mi tam, co nie wolno. Darłam się, krzyczałam, śpiewałam, jak nigdy. Potem oczywiście całą niedzielę leczyłam gardło by w poniedziałek móc pracować, ale warto było.
Nic nie jest w stanie mnie tak odstresować. A potem ... (złamię zasady anonimowości i wstawię fotki, bo nie mogę się oprzeć) ... a potem było tak:
Mam już tych fotek całe mnóstwo, a za każdym razem cieszą jeszcze bardziej :-)

poniedziałek, 1 lutego 2016

Rozdział po prostu "ŻYCIE".

Kolejny rozdział mojego życia w tym roku. Długo się zastanawiałam jak go nazwać ... ale tu chyba chodzi po prostu o życie. Może nie dosłownie, ale jednak to bardzo mnie dotknęło i wyłączyło z życia na parę dni.
Ciągle się tego wstydzę i jest mi potwornie głupio, choć żadnej w tym wszystkim nie było mojej winy, ale jestem wściekła sama na siebie, że do tego dopuściłam. Otóż, ktoś próbował mi pomóc, mimo, że tej pomocy nie potrzebowałam i głośno protestowałam. Próbował mnie uszczęśliwić na siłę. No i uszczęśliwił, straciłam dwie jedynki. Chciałam być grzeczna, nie urazić człowieka i grzecznie prosiłam, żeby mnie nie ruszał, może gdybym się wydarła "Spier****", albo"Odpier*** się" to może by poskutkowało. No i człowiek pomagał tak nie umiejętnie, że wypadłam z wózka prosto na twarz. Oczywiście opowiada się to długo, ale wtedy to były ułamki sekund i gruchnęłam z dość dużej wysokości. Usłyszałam tylko szczęk kości, na początku leżałam i zastanawiałam się które kości mi poszły, bałam się ruszyć. Okazało się, że to tylko zęby, albo aż zęby. Bo to była dla mnie tragedia, ja nie potrafię się nie uśmiechać. Uśmiech to moja wizytówka, dzięki niemu zjednuję sobie ludzi. Ja po prostu uwielbiam się uśmiechać. A tu w jednej chwili straciłam uśmiech, wyglądałam jak wampir. Oczywiście zęby udało się dosztukować, do tego co zostało, nie musiałam ich wymieniać całkowicie, ale już do końca życia będę miał z tym problemy. Odpowiednie pasty, szczoteczki, o gryzieniu jabłek mogę zapomnieć, nie wspominając o tym, że ciągle czuję coś sztucznego w gębie. Oczywiście to dziwne uczucie pewnie z czasem minie i się przyzwyczaję, ale w głowie pozostanie na zawsze.
Dlatego apeluję NIE POMAGAJCIE NA SIŁĘ, jeżeli mówimy że POMOCY NIE POTRZEBUJEMY TO ZNACZY ŻE JEJ NAPRAWDĘ NIE POTRZEBUJEMY, a jeżeli chcecie nam naprawdę pomóc TO NAJPIERW SPYTAJCIE, a jak poprosimy o pomoc to SŁUCHAJCIE NAS JAK PRAWIDŁOWO POMÓC.
Oczywiście my wózkowicze często potrzebujemy pomocy, niestety, takie życie, świat nie zawsze przystosowany. Jesteśmy wszystkim pomagającym bardzo wdzięczni. Najważniejsze, żeby ta pomoc była efektywna i nie zrobiła krzywdy, ani nam, ani pomagającym.
Bo na przykład coś wam opowiem: kiedyś pomykam po mieście i nagle ktoś mnie łapie z tyłu za rączki i próbuje pchać, więc ja automatycznie hamuję, bo nie widzę co się dzieje za moimi plecami (wstecznych lusterek nie mam). Okazało się, że starszy pan postanowił mi pomóc, bo pomyślał, że mi ciężko. Uwierzcie, ledwie się temu starszemu panu wyrwałam, bo jak mnie złapał, to żadne prośby nie pomagały, trzymał kurczowo i upierał się, że on mnie popcha. Wedy skończyło się, na moich połamanych paznokciach.
Teraz niestety było gorzej, bo zęby same nie odrastają, ale szczęście w tym nieszczęściu, że nie stało się nic gorszego.