poniedziałek, 23 listopada 2015

"Zatrzymajcie ten świat ja wysiadam"

Ach to życie!! Ciągle zachodzę w głowę jak to się stało?? Jak ja się w kopałam w tą robotę?? Co prawda pierwszy raz w życiu w pracy pomaga mi moje wrodzone gadulstwo. Problem w tym, że ja lubię luźne i wesołe gadulstwo, a tu trzeba być poważnym i zasadniczym. No i po siedmiu godzinach klepania regułek to już potem mi się odzywać nie chce i milknę jak zaklęta.  Do tego jak kończę robotę o 16 to już za oknem noc i po dniu. Opuszczają mnie wszystkie siły witalne. I jak żyć??
Na szczęście mam swoje pasje i miłości, które trzymają mnie w jako takim zdrowiu psychiczny. Chociaż nie to już jest istne wariactwo i zdecydowanie powinno się to leczyć.
Jeden z listopadowych weekendów spędziłam w towarzystwie moich ukochanych chłopaków. W piątek 13 zaliczyłam 13 koncert ENEJ, te trzynastki mnie przeraziły, ale było jak zawsze cudownie. Natomiast w sobotę był 14 koncert tym razem w mieście piernika.
A o to wesoła twórczość chłopaków:








 Miały być wpisy z dedykacją ... kreatywność nieziemska :-)

wtorek, 3 listopada 2015

Praca ...

W co ja się znowu wpakowałam??
No to znalazłam sobie robotę!!
Strach się bać!!
Nie chcę być pesymistą, ale chyba na umowie na okres próbny się skończy. Jedno co dobre to współpracuję z grupą fajnych, wyluzowanych ludzi i to w moim przedziale, czyli po czterdziestce. Dziś był dzień totalnej nudy, bo czekaliśmy na akceptację czegoś tam. Nie pytajcie czego, bo nie mam pojęcia. Dla mnie ta praca to czarna magia. Okazało się że nuda jest kreatywna. Dyskusje się toczyły przeróżne od śmierci i pisania testamentu po wibratory do betonu :-) Uśmiałam się do łez. No i do tego trafiły nam się szefowe z poczuciem humoru. Boję się tylko, że jak już góra zaakceptuje to co zaakceptować ma to się p***** i już nam tak wesoło nie będzie.

niedziela, 1 listopada 2015

Coś dla rozluźnienia :-)

No właśnie dziś mi mój syn przypomniał, że kiepski ze mnie kopciuszek, a jeszcze gorsza księżniczka.
Sierpień,  godzina 3 rano, a my wyruszamy na urlop. Jedziemy zdobywać mazury. Przed nami jakieś 700 km.
Wszystko szybko, szybko. Bagaże już w bagażniku, tylko ja jeszcze w proszku, bo przecież to środek nocy. No i tak lekko nieprzytomna wskakuję do samochodu, chłopaki mnie popędzają, bo o 3 mieliśmy wyruszać, a jest już 15 po. Żeby oni na co dzień tacy punktualni byli! No i ruszamy, jesteśmy gdzieś w okolicy Koszalina trzeba na siusiu. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Mąż mi wózek podaje, ja ciągle nie przytomna się wytaczam z samochodu, na co mąż "a ty tak bez jednego buta??" No cholera gdzie ja mam buta?? Wygląda na to, że spadł mi jak wsiadałam do samochodu, a że mam trochę zaburzenie czucia  i do tego ta nie ludzka godzina, że nie poczułam. Cholerka moje ulubione. Dobrze, że spakowałam sandały. No i całe szczęście, że lato było upalne to ja cały urlop w tych sandałach prześcigałam. Oczywiście odwiedziłam kilka obuwniczych, ale po pierwsze to mi nie łatwo kupić buty, a po drugie szkoda było czasu na bieganie po sklepach.
Do tego wszystkiego moje chłopaki uparli się na zwiedzanie zamków krzyżackich. Jak się pewnie domyślacie, żadnego nie zwiedziłam, widocznie kiedyś księżniczek na wózkach nie było ;-) A raczej robiłam za Romeo pod balkonami, wyczekując aż moi chłopcy się już nacieszą.
A mój syn do dziś się ze mnie śmiej, że żadna ze mnie księżniczka, skoro mój księże z pantofelkiem nie może mnie odnaleźć.
No i dziecięca marzenia prysły jak bańka mydlana :-)))))))