sobota, 28 września 2013

ENEJ ;-)



Czy wy też tak macie, że muzyka usłyszana na żywo, was porywa?? 

Jedną z tych dobrych stron jazdy na wózku jest to, że zazwyczaj wpuszczają mnie pod samą scenę, dzięki temu mam okazję obserwować wykonawców z bardzo bliska.  I czasami jest tak, że koncert mnie porywa i długo puścić nie chce. Tak było kiedyś przed laty gdy wybrałam się na koncert BOYS. No oczywiście że wiedziałam co to za zespół, bo któż nie zna „Jesteś szalona”. Ale, że ja Disco Polo, nie, no z ciekawości i owszem. Po czym oszalałam. Myślałam, że moje chłopaki mnie z rodziny wypiszą.
Natomiast fanką zespołu PERFEKT byłam zawsze i stałam pod sceną w ulewnym deszczu piszcząc jak wariatka. Myślałam, że porządnie odchoruję ten koncert, ale chyba rozgrzana miłością do zespołu obroniłam się przed chorobą.
A kiedyś przed laty to nawet z koleżankami założyłyśmy fanklub Mr Dance porwane koncertami na żywo.
Są też koncerty które wcale mnie nie poruszają, przytoczę tu tylko jeden przykład. Z całym szacunkiem do Szymona Wydry, ale jakoś nie przypadł mi do gustu. Chłopak nawet zszedł ze sceny, uścisnął mi rękę i do dziś nie wiem za co dziękował, ale dziękował. A mnie ni hu hu nie pobudził do szaleństwa.
Tego lata miałam przyjemność być na paru koncertach. Jednych lepszych innych gorszych.
Pewnego upalnego lipcowego wieczoru, wybrałam się na koncert ENEJ. Tak zupełnie bez przekonania na niego jechałam. Nie oglądałam programu, w którym wygrali. Jedyna piosenkę jaką znałam to było „Radio hello”, bo trudno tego nie znać, jak każde radio to gra. A do tego było tak gorąco, że nie było czym oddychać. Nawet nie miałam ochoty pchać się pod scenę, ale wpadł na mnie znajomy ochroniarz, powiedział gdzie mam iść do kogo się zgłosić. No i koniec końców zawędrowałam pod scenę. Rozejrzałam się w około za mną średnia wieku 15 lat. „Rany co ja tu robię” pomyślałam. I oszalałam!!!!!!! Dostałam mega wielką dawkę pozytywnej energii płynącej prosto ze sceny.
Dziś znam ich wszystkie piosenki już prawie na pamięć, nawet te po ukraińsku.
Trochę żyję w ich rytm :-)

Wiem „jak smakuje życie”, wiem co „komu” i dlaczego, marzę o swoim „hermetycznym świecie”, zdaję sobie sprawę z tego, że „żyje się raz”, „lubię ulice, gdy do okna puka noc” i „żyję każdą chwilą, która mnie otacza”, chciałaby „z aniołami uciekać”, lubię być „czasem z sobą sam na sam”, „poddaję się błaganiu na kolanach”, mam nadzieję, że jestem czyimś „przeznaczeniem”,  „często po ulicy chodzę zabłąkana”, kiedyś „ktoś postanowił skreślić mnie”, nasz kraj to „państwo B”.  Zobaczyłam ich tak blisko i pokochałam „Lili”, „melancholia to uczucie, które wzmacnia moja Ja”, a „nocą kiedy wszyscy śpią, ja nie śpię  tylko czekam na Ciebie, aż przyjdziesz i pokażesz mi niebo”, chciała bym „skrzydlate ręce” mieć, a wszystko to jest „symetryczno-liryczne”. 

Marzę teraz by mieć jeszcze raz okazję pójść na ich koncert i teraz już świadomie przeżywać każdy wykonywany utwór. 
wykorzystane teksty zespołu Enej

piątek, 20 września 2013

"Chociaż życie ciąży, a psychika siada nie mogę się poddać tak moja zasada"



Miało być o pracy, ale nie chyba jeszcze na to za wcześnie, miałam dwa tygodnia zaczekać na rozwinięcie się sytuacji i te dwa tygodnie właśnie minęły. Mam cały weekend na przemyślenia w tej sprawie.


Czy ja wam już kiedyś mówiłam, że bywam wariatką, ba jestem wariatką. Bardzo często robię rzeczy, które są dalekie od rozsądku dorosłej kobiety. Mimo, że życie mnie nie rozpieszcza lubię zaszaleć i mam wszystko i wszystkich gdzieś. Nie zrozumcie tego źle, ale kiedy w życiu najbardziej potrzebowałam pomocy ludzie się ode mnie odsuwali. Dlatego teraz mam w nosie co o mnie mówią i myślą. Większości z nich nie ma pojęcia jak żyję, nie wie nic o moich codziennych problemach, nie wiedzą jak wygląda moje życie w czterech ścianach. I tak naprawdę nie mają prawa mnie oceniać i mówić mi co mam robić. Wychodząc na ulicę zakładam uśmiechniętą maskę na twarz i wszystkim na około mówię, że jest cudnie.
Przyszedł taki czas w moim życiu, że stanęłam przed murem. Nie widziałam dla siebie przyszłości w tym świecie. Wtedy mocno w ten mur uderzyłam głową i się ocknęłam. Wiedziałam, że nic się już nie zmieni, mam tu na myśli to, że w końcu dotarło do mnie iż już nigdy więcej nie będę chodzić, nie stanę na własne nogi. Już zawsze będę osobą na wózku i zawsze ludzie będą musieli patrzeć na mnie z góry, a ja mocno zadzierać głowę by spojrzeć im prosto w oczy. Wtedy doszłam do wniosku, że albo zrobię coś ze swoim życiem, albo umrę. Musiałam coś zrobić, żeby moje życie nie stało się tylko wegetacją.
Dziś mimo, że czasami nastręcza mi to wielu nerwów, bo jednak świat nie jest przystosowany dla wózkowiczów. Oczywiście jest lepiej, ale jeszcze dużo brakuje. Regularnie chodzę do fryzjera, co dziecinnie robię sobie makijaż, maluje paznokcie najlepiej jaskrawo jak tylko się da, mimo, że po jednym dniu jazdy na wózku paznokcie trzeba malować od nowa . Zakładam bluzki z dekoltem. Uśmiecham się najszerzej jak tylko umiem . Co roku jeżdżę na wakacje, wyjeżdżam również na różnego rodzaju wyjazdy szkoleniowe, rehabilitacyjne, integracyjne. Chodzę na imprezy i nie stronię od zabaw i alkoholu. Piję i tańczę jak wszyscy. Chadzam na wszystkiego rodzaju koncerty , które tylko mi się trafią. Chodzę na przedstawienia, do kina. Staram się robić wszystko to co robi normalna kobieta. Po prostu żyję.
A piszę to wszystko nie po to, żeby się chwalić jak to ja jestem super hiper ekstra. Ten post jest podbudową do następnego wpisu.

poniedziałek, 16 września 2013

Moja niepełnosprawność kontra cywilizowany świat ...


I jak tu żyć?????

Rozmowa w tygodniu przed rozpoczęciem szkoły:
- Pani do toalety?? Ale tam w dla niepełnosprawnych jest pościel.
- No to ja mam nadzieję, że do soboty tej pościeli już tam nie będzie.
- A nadzieję to Pani może mieć.

No jasny gwint!!!!!!
Ludzie zlitujcie się, toalety dla niepełnosprawnych to nie magazyny, ani przechowalnie rzeczy niepotrzebnych!!!!!!!!
Jesteśmy normalnymi ludźmi, mimo wszystko. Chcemy żyć, najnormalniej jak się to tylko da. I jak każdy inny człowiek musimy czasami skorzystać z publicznej toalety, a że większość tych "normalnych" toalet jest mała, wąska, więc dlatego potrzebujemy tych "specjalnych", nie zawłaszczajcie ich na magazyny, przechowalnie itp.

Kiedyś czarnoskórzy walczyli o swoje prawa, kobiety również musiały o nie zawalczyć, może teraz czas na niepełnosprawnych ... ja walczę, nie wstydzę się, nie boję się. Mimo, że czasem czuję się jakbym dostała w twarz, mimo, że nieraz jest mi strasznie głupio, że czasami to uwłacza mojej godności, niejednokrotnie usłyszę przykre słowa, niekiedy nawet obelgi. Nie poddam się, od tego zależy moja i mi podobnym normalność.

piątek, 13 września 2013

"Praca jest miarą wartości" - podobno ;-)

No to pierwszy tydzień pracy mam za sobą. Przeleciał, że nawet nie zauważyłam kiedy.
Drogie panie jak wy to robicie, że ogarniacie to wszystko? Rodzina, dom, praca.
Ja zdecydowanie nie ogarniam. Kończę o 15.00, wracając zakupy, jakieś sprawy, potem obiad, sprzątanie, małe pranie i tak koło 20 padam na ryj. Nie mam już ani sił, ani czasu na cokolwiek innego, TV mi się nie chce oglądać. Nawet czytanie książek mnie nie cieszy.
Nie powiem, że pracę mam ciężką, przez ostatnie trzy dni porządkowałam zlecenia. Taki bałagan w papierach to tylko facet może zrobić. aaaaaaaaaaa bo ja wam nie powiedziałam, że pracuję w warsztacie samochodowym. No praca w sam raz dla mnie w końcu poruszam się na czterech kołach, ale tak poważnie to samochody rozróżniam po kolorach. Na szczęście jestem od papierkowej roboty.
Mam też pewne przemyślenia na temat JA i PRACA, bo ja to tak mam, że wszystko rozbieram na czynniki pierwsze (zaczynam już mówić slangiem warsztatowym). Nie będę na razie o tym pisała, bo jeszcze na to za wcześnie.
Ale wracając do tego, że nie ogarniam. Podobno im więcej człowiek ma zajęć to potrafi się lepiej zorganizować, u mnie to zupełnie nie działa. Chaos w moim życiu jest niesamowity i w domu i w głowie.

piątek, 6 września 2013

"Osobowość kształtuje się nie przez piękne słowa lecz pracą i własnym wysiłkiem."

Od poniedziałku jestem kobietą pracującą!!
Nie powiem, żebym się nie stresowała. Odkąd urodziłam syna, nigdy nie pracowałam w tzw. normalnej pracy. Wiadomo w naszym kraju z pracą dla niepełnosprawnych nie jest łatwo. Tym bardziej dla takich ludzi jak ja, kiedy to zakład musi być przystosowany dla wózków, musi mieć specjalną toaletę, dostosowane stanowisko pracy, niestety nie jest to wszystko proste. Jak już pracowałam, to była to praca zdalna, czyli w domu, a wiadomo w takim układzie byłam sobie sterem, żaglem i okrętem. Nikt nie kontrolował mnie ile dziennie przeznaczam na pracę, nikt nie sprawdzał w jakich godzinach wykonuję powierzone mi zajęcie. Mogłam pracować w wolnych chwilach, a w między czasie ugotować obiad, posprzątać, wyjść do sklepu, spotkać się ze znajomymi. Miałam zadanie do wykonania, określony termin i mogłam sobie pracować nawet w nocy. Od poniedziałku będę musiała wstać rano, ubrać się, wymalować, zrobić włosy, wyjść z domu, dotrzeć na czas do zakładu. I być tam 7 godzin. Oczywiście ja nie piszę tego, żeby narzekać. Dawno nie byłam tak uradowana i podekscytowana. Tym bardziej, że jak się zorientowałam to atmosfera jest w porządku, ludzie sympatyczni, wszystko dostępne. Obawiam się tylko o mój organizm, trochę potrwa zanim przystosuje się do nowego trybu życia. Najbardziej boję się o mój biedny, sfatygowany kręgosłup, tym bardziej, że praktycznie nie będę miała kiedy odpocząć i go trochę odciążyć. W tygodniu praca, w weekendy szkoła. Pięć dni przez 7 godzin na baczność + piątek 4 godziny w szkole + dwa dni po 9 godzin lekcji. Doliczając do tego czas na dotarcie i powrót. No a przecież w domu też czekać będą obowiązki. Oj nie będzie lekko.
Ale dam radę, muszę dać!!!!!!!!!!!
A wy trzymajcie za mnie kciuki, żebym się nie posypała.

poniedziałek, 2 września 2013

"Przyjaciel to taki dziwny człowiek. Wszystko o Tobie wie, w szczegółach, a mimo to bardzo Cię lubi."



Anonimowa A ... zmusiłaś mnie do zastanowienia się co to jest ta prawdziwa przyjaźń. 

Ja i moja Przyjaciółka znamy się już prawie 24 lata (swoją drogą ile ty masz lat??). I chyba niemalże od razu zaiskrzyło. Do dziś pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Moja kochana Przyjaciółeczka jako 12-latka w mini spódniczce w panterkę i czerwonych szpilkach, zwiniętych nie wiem komu, grała w zbijaka. Chłopaki to normalnie dostawali kręćka na tym boisku.
Na czym polega nasza przyjaźń nie mam pojęcia. Kiedyś jako jeszcze młode dziewczyny, godzinami mogłyśmy gadać o chłopakach. Potem jak tylko mogłyśmy to spędzałyśmy czas przed lustrem. Dyskoteki, szaleństwo do białego rana. Alkohol, czasami dużo za dużo go wypitego. Hmmm upijałyśmy się na zmianę na smutno i na wesoło. Jak na smutno to brudziłyśmy sobie bluzki tuszem do rzęs płacząc w ramiona, a jak na wesoło to szaleństwom nie było końca. Zamiatałyśmy parkiet włosami. Pamiętam też takie chwile kiedy jej mama szła do pracy, a my do niej na wagary i od 8 rano smażyłyśmy placki ziemniaczane takie nasze: ziemniaki, mąka i sól, często brakowało nam jajek, cebuli, ale smakowały bosko. W sam raz jak na śniadanie. Jako nastolatka potwornie kochałam się w jej najstarszym bracie, marzyłyśmy, żeby zostać szwagierkami. Niestety się nie udało, może to to akurat dobrze.
Wkrótce, miałam przyjemność zakochać się w moim obecny mężu i ona cieszyła się moim szczęściem.
Kiedy urodziłam syna to miałam wrażenie, że on bardziej kocha ją niż mnie. Potem mój ślub, ona moją druhną. Pieniądze, które miała na kwiaty dla mnie przepiłyśmy dzień wcześniej na mini wieczorze panieńskim.
Miałyśmy też cichy okres, pokłóciłyśmy się. Zupełnie nie pamiętam o co, wiem tylko, że jak się godziłyśmy to znowu pobrudziłyśmy sobie bluzki tuszem i już wszystko było oki.
Dziś jesteśmy już dojrzałymi paniami. A przynajmniej takimi powinnyśmy być, jakoś to nam nie wychodzi. Jakiś czas temu, może rok, może więcej, a może mniej. Przyszła do mnie o 6 rano, to chyba zima była, bo jeszcze ciemno było. Stwierdziła, że ma ochotę wypić kawę przy wschodzie słońca, a z mojego VIIp lepiej go widać. Innym razem dostałyśmy jakiejś dziwnej głupawki, czasami nasz takie nachodzą. Mój syn popatrzył się na nas jak na wariatki "czy wy kiedyś zmądrzejecie??", no co my chórem "NIEEEEEEEE!!!!!!!!!!!". Oczywiście są chwile w życiu, że jesteśmy sobie niezbędne, są rzeczy, których nie powiem nikomu innemu, są sprawy o których wiemy tylko my. A na co dzień to są takie zwykłe sprawy, jak na przykład ona dzwoni do mnie i mówi, że zdycha bo dostała okres (no teraz to przez 9 miesięcy już do mnie z tym problemem nie zadzwoni). Ja do niej bo kurewsko boli mnie kręgosłup. Zwyczajne życie. Tak po prostu. Plotkujemy, gadamy o wszystkim i o niczym. Czasami pójdziemy na spacer, albo na kawę, na zakupy do naszego ulubionego sklepu. Raz w roku robimy wspólną imprezę, ponieważ mamy urodziny ona 18 sierpnia, ja 19 sierpnia (roczniki inne).
Czasami mnie tak wkurza, że mam ją ochotę udusić. Spóźnialska jest potwornie i ja zdarzy jej się przyjść na czas to normalnie nie mogę w to uwierzyć. Ma też tendencje do chowania telefonu w różnych dziwnych miejscach i wtedy nie sposób się do niej dodzwonić. Człowiek się denerwuje, myśli różne po głowie biegają, a ona oddzwania po paru dniach „dzwoniłaś??” brrrrr

Czy nie mogłabym robić tego wszystkiego z kimś innym?? Jakąś inną kobietą?? W czym tkwi ta magia, że nazywamy się przyjaciółkami??
Nie mam pojęcia, po prostu kocham ją i chyba bez niej nie mogłabym żyć. A może to dlatego, że kiedy w najtrudniejszych chwilach mojego życia, wszyscy odeszli, ona została. 

" Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać."